wtorek, 21 stycznia 2014

Księga IV ''Wewnętrzne uczucia''

Londyn, 15:39
Północna siedziba Czerwonych 
Siedział w ciemnym, dość przestronnym pomieszczeniu, a wiatr szalejący na zewnątrz, poruszał gałęziami drzew, które co chwila uderzały o duże, przezroczyste szyby okiennic. Wyciągnął z pudełka papierosa, po czym chwycił go w usta i odpalił od ognia srebrnej zapalniczki. Zaciągnął się szarawym, słodko-gorzkim dymem nikotynowym, który przyjemnie wypełnił jego płuca, po czym wypuścił go na zewnątrz, zataczając przy tym mniejsze lub większe kółeczka. Choć wcale nie potrzebował nikotyny w swoim organizmie - jego serce nie biło, płuca nie pracowały, co wiąże się z zastopowaniem pracy krwiobiegu. Przed nim leżała sterta starych,  pożółkłych papierów, wśród, których można było dostrzec pogniecione czarno-białe zdjęcia. Zdjęcia zdrajców, którzy niegdyś byli ich pobratymcami, a teraz stali się jedynie krwiożerczymi bestiami bez skrupułów, którzy latali sobie na prawo na lewo i wpieprzali tych nędznych ludzi. A on musiał się narażać i ich później ratować. Miał w dupie taką robotę. Tak tak, ratuj sobie ludzi a jak co do czego, to Cię taki opluje i zwyzywa od demonów czy tam Bóg wie, co jeszcze. A jak już ratował staruszki to w ogóle... Chyba z pięćdziesiąt razy oberwał w łeb drewnianą laską. Czasem zastanawiał się, skąd te stare mohery mają w sobie tyle krzepy. Tu niby takie pobożne, bo mają umierać to im się wiara wspomniała, a całe życie omijały Kościoły szerokim łukiem. Rasa ludzka była naprawdę najdziwniejszą i najbardziej zepsutą ze wszystkich, jednak mimo to on i tak musiał narażać dupsko, żeby tylko krzywda ich ominęła... Westchnął i zrzucił popiół z żarzącego się jeszcze papierosa do popielniczki. Nudziło mu się. Nawet bardzo. Tak bardzo, że wolałby wyjść i przypieprzyć głową w mur. Leniwym wzrokiem obserwował jak siwowłosy, wyraźnie starszy wampir wstał z krzesła i popatrzył na zgromadzenie. Gdy zgasił fajkę, staruszek zaczął mówić.
- Witam wszystkich zebranych, jednocześnie dziękuję za przybycie. - rozmówca ukłonił się przed wszystkimi - Pewnie zastanawiacie się, po co was wezwałem. Jednak zanim mnie zapytacie o te papiery leżące na stole, dajcie mi dokończyć. Zapewne, każdy z was słyszał o coraz to częstszych atakach na wampirach Czystej Krwi. Wiadomo, iż członków tej rasy pozostało niewielu, także utrata choćby jednego z nich to dla nas ogromny cios. Każdemu z was, zostało przydzielone inne zadanie i każdy z was miał się dowiedzieć czego innego. Na dzisiejszym spotkaniu, przedstawimy sobie szczegółowo co znaleźliśmy i postaramy się ułożyć wszystko w jedną, logiczną układankę. Jakieś pytania odnośnie tej kwestii?
Wszyscy spojrzeli po sobie. Raczej każdy załapał tak banalną sprawę. No chyba, że ktoś cierpiał na idiotyzm, to wtedy współczucia.
- Dobrze, więc... - Przewodniczący spotkania zabrał głos - Może niech pierwszy, przedstawi nam swoje spostrzeżenia Chase Smith.
Czarnowłosy powiódł spojrzeniem po sali, aż napotkał osobę, której uparcie szukał. Wysoki, umięśniony mężczyzna o jasnej karnacji i ostrych rysach twarzy właśnie wstał ze swojego miejsca i ujął w dłonie czarną teczkę, wypełnioną po brzegi różnorakimi dokumentami.
Chase.
Ten ulizany przydupas, wiecznie świecący na prawo i lewo tą swoją idealną mordą.
Nigdy nie lubił dupka.
- Witam wszystkich - zaczął - Na sam początek może wręczę wam moje zapiski z poszczególnych dni i przesłuchań.
Podał białe kartki do wampira siedzącego obok, który uważnie zaczął studiować treść otrzymanych dokumentów. Chase usiadł z powrotem na miejscu i złączył swoje dłonie w koszyk.
- Dowiedziałem się kilku interesujących faktów, jednak obawiam się, że to może nic nie wnosić do śledztwa. Wiecie, dość trudno teraz w tych czasach o wiarygodne informacje. Otrzymałem też kilka cynków o prawdopodobnych ''napadach'' na kilku z naszych, jednak sprawdziłem wszystko i nic nie wskazywało na to, by miało dojść do ataku.
- Do rzeczy, nie mam całego dnia. - mruknął znudzony czarnowłosy, który leniwie przeglądał wręczone mu przed chwilą papiery.
- Gray, a może byś tak zamknął się na chwilę i posłuchał co ma do powiedzenia? - warknęła jadowicie niezbyt wysoka, acz dość ładna kobieta. Tylko on działał jej tak niesamowicie na nerwy.
- To niech wreszcie powie coś interesującego - westchnął znużony, po czym przybliżył się nieznacznie do nieśmiertelnej - Kagura, nie udawaj, że Cię to interesuje. Wiem, że gdybyś tylko mogła, wyrżnęłabyś w pień wszystkich, którzy tu przebywają.
Fioletowo-włosa zbulwersowała się na te słowa. Pomimo tego, że tak bardzo się starała, odkąd przeszła na stronę Czerwonych, szukała sposobu, by raz na zawsze pozbyć się Mrocznych, to zawsze musiał znaleźć się ktoś, kto wciąż będzie ją przyrównywał do jej byłej rasy. Zacisnęła pięści i z bursztynowymi iskierkami w oczach ruszyła na Fullbuster'a. Ten tylko roześmiał się na głos i zarzucił nogi na stół, tym samym zakładając ręce za głowę. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo śmieszyła go obecna sytuacja. Przecież właśnie wkurzył najsilniejszą wampirzycę wśród obecnych, co więcej, zaraz miał dostać od niej lanie. Do tego jeszcze dochodził fakt, iż, mimo że minęło już sporo czasu, im tak naprawdę nic nie udało się ustalić. Może po prostu był idiotą. Kto wie.
- Nadal mi nie ufasz?! - trzasnęła dłonią w stół, przez co z uwagi na jej nadprzyrodzoną siłę, rozwalił się doszczętnie na pół.
- Powiedzmy, że raczej nie. Skąd mogę mieć pewność, że zaraz nie wyjmiesz spluwy i nie przestrzelisz mi nią łba?
- Więc ciągle myślisz, że jestem jedną z Nich, mam rację?- głos jej się załamał. Uczucie ledwo co tłumionej w sobie złości i głęboki żal, spowodowany jego słowami, naprawdę ją zraniły. Przecież już nie była bezlitosną morderczynią! Była jedną z Czerwonych, jej częścią, z czego była wręcz dumna! Dlaczego on nie chciał tego zaakceptować?!
Westchnął.
Ta mała z minuty na minutę stawała się coraz bardziej irytująca.
- Ty mnie chyba źle zrozumiałaś. - oznajmił , nawet na nią nie patrząc.
- Co?
- Nie ufam wszystkiemu, co krwawiło co miesiąc i nie zdychało - prychnął, odwracając głowę w bok, ale w tym samym momencie Kagura błyskawicznie znalazła się przy chłopaku. Zacisnęła pięści na jego koszuli i przycisnęła do ściany, ukazując swoje czerwone ze złości oczy oraz perłowe, ostro wysunięte kły. Uśmiechnął się. Na swój własny sposób była urocza. Pomimo tego upierdliwego charakterku i zadziornej postawy, gdzieś tam w jej oczach tliły się przyjazne iskierki. Pierwszy raz spotkał taką wampirzycę, pomijając oczywiście Erzę. Na samo wspomnienie o szkarłatnowłosej powykręcały mu się jelita. Potrząsnął kilka razy głową i zaśmiał się. Głupiaś, pomyślał.
- Posłuchaj, zainwestuj w świeżą krew, bo Ci jedzie, po drugie nie złość tak, bo Ci kły wypadną i później będziesz się wiecznie bujać. - zakpił czarnowłosy.
- Grabisz sobie, Fullbuster - warknęła, jeszcze bardziej wgniatając go w ścianę.
- Porozmawialiście sobie już? Chcielibyśmy kontynuować - rzekł około trzydziestoletni mężczyzna, który trzymał w dłoniach jakieś grube akta.
Po chwili dziewczyna westchnęła i opuściła pobratymcę na ziemię. Nie miała sił, by dalej się wykłócać. Poza tym, ten debil i tak nic, by z tego nie zrozumiał. Usiadła z powrotem na miejscu i przez całe spotkanie, nie odezwała się niepytana ani słowem.
Przeglądali wszystkie zapiski, zdjęcia, odsłuchiwali nagrania, spekulowali różne teorie, obmyślali dalszy plan działania... Po kilku godzinach w końcu widać było, że doszli do jakichś wniosków. Chwała Bogu, pomyślał w duchu. Oczywiście, nie obijał się podczas całego zebrania. Razem z innymi starał się oceniać wiarygodność dowodów, ustalać kilka wersji i starać się dojść do jednej, analizować zeznania świadków oraz porównywać swoje spostrzeżenia z innymi. Założył na plecy czarny płaszcz, po czym zabrał ze stołu paczkę papierosów i ozdabianą zapalniczkę.Sumując i tak nie ustalili nic, co mogłoby wnieść do śledztwa cokolwiek pożytecznego. Zmarnowali tylko czas, zresztą jak za każdym razem. Co miał myśleć? Już nawet i tego mu się odechciało, kiedy tylko wspomniał sobie, jak ostatnim razem wściekły był przewodniczący tego sektoru, gdy powiedziano mu, że kolejne próby rozwikłania tej zagadki zakończone były fiaskiem. I oczywiście o jego zmarnowanych pieniądzach. Miał dwie opcje - albo wyjedzie za granicę i upozoruje swoją własną śmierć lub będzie mężczyzną i dzielnie stawi czoła przewodniczącemu. Pierwsza wydawała się aż nazbyt kusząca, jednak mieli swoich agentów z wywiadu we wszystkich zakątkach świata. Nie byłby w stanie się ukryć. Westchnął męczeńsko. No nic, będzie musiał zdać raport szefostwu.
- Gray - zawołał staruszek z kremową teczką wypełnioną po brzegi dokumentami - Nie chcesz tego zweryfikować samemu? Może będziesz w stanie znaleźć coś, co możliwe umknęło nam podczas zebrania.
- Nie, dzięki. - sprostował krótko - Nie chcę tracić czasu na coś, co nie jest tego warte.
Mężczyzna patrzył na niego najpierw zdumiony, lecz chwilę później zrozumiał.
- No nic. Nie będę Cię zmuszał na siłę - mruknął zamyślony - Naprawdę nie interesuje Cię konflikt z Mrocznymi?
- Szczerze? Mam to w dupie - powiedział to tak obojętnie, że starszy wampir aż nabrał powietrza w płuca.
- To dlaczego dołączyłeś do Korpusu? - zapytał zaciekawiony, po czym popatrzył jakby nieobecnym wzrokiem na Fullbuster'a.
- Sam nie wiem - wzruszył ramionami, po czym zapalił kolejną fajkę - Może to dlatego, że nienawidzę gostków, którzy niszczą to, co od wieków wszyscy starali się uzyskać. Nie po to moi przodkowie walczyli sami ze sobą i ze swoimi żądzami, aby nie zabijać ludzi, żeby teraz jacyś popierdoleńcy wszystko mieli zaprzepaścić. Ten, kto nie potrafi kontrolować samego siebie, jest słaby. Nienawidzę słabych istot - powiedział, zrzucając popiół z żarzącego się papierosa do popielniczki.
Rozmówca spojrzał na niego z uznaniem, po czym zadumał się na chwilę.
- Powiedz mi... twoja złość i nienawiść, to jedno. Równocześnie dobrze mogłeś walczyć o swoje idee sam. Jaki jest twój prawdziwy powód, dla którego do nas dołączyłeś?
Czarnowłosy wzdrygnął się na moment. Spuścił na moment wzrok, a mimika jego twarzy, nie ukazywała żadnych pozytywnych emocji. O co chodziło temu staremu pierdzielowi?
- Chodzi o Ur, prawda? Chcesz zemsty za jej tragiczną śmierć, mam rację? - nieśmiertelny jakby trafił w dziesiątkę - Tak naprawdę, chcesz odszukać zabójców twojej matki i samemu, wymierzyć im sprawiedliwość, jednak zdajesz sobie sprawę, że sam daleko nie zajdziesz. Dlatego potrzebujesz naszej pomocy, czyż nie?
Nie wiadomo skąd, nagle poczuł ukłucie w sercu. Zacisnął szczęki z całej siły, o mały włos nie rozdzierając sobie swych perłowych zębów na proch. Dlaczego na wspomnienie o Ur, zrobiło mu się tak cholernie źle? Przecież nie była jego prawdziwą matką. Zajęła się nim, kiedy stał się świeżym, rządnym krwi nieśmiertelnym. Nauczyła go, jak panować nad swoimi mocami i żądzami. Że nie powinno się zabijać ludzi z powodu głodu, bo nikt na to nie zasługuje. Pamiętał to wszystko do dziś. Ale co ludzie zrobili dobrego dla innych? Niszczyli sami siebie nawzajem, zatruwając wszystko wokół. Rasa ludzka była słaba, dobrze o tym wiedział, przecież sam był kiedyś człowiekiem. Mimo wszystko, to nie powód, żeby teraz ich chronić. Prawa dżungli - zabij albo sam zostaniesz zabity. Wygra tylko silniejszy przeciwnik. Tylko i wyłącznie z jej powodu, przerzucił się na krew zwierzęcą, która prawdę mówiąc, smakowała okropnie. Oczywistą rzeczą był fakt, iż wampir żywiący się krwią ludzką zawsze będzie miał przewagę nad tym, który pożywia się zwierzęcą. Życiodajna ciecz, płynąca w żyłach śmiertelnych miała specjalne właściwości. Każdy wampir o tym wiedział. Chciał być silniejszy, potężniejszy, mocniejszy. Jednak nie potrafił sprzeciwić się swojej mentorce. Na same wspomnienie ostatnich chwil spędzonych z nią, kły wysunęły mu się na zewnątrz a czarne oczy nabrały bursztynowego blasku.
...
- Mam Cię... - młody, czarnowłosy wampir właśnie siedział na drzewie w ciszy, wyczekując momentu, gdy będzie mógł zatopić kły w swojej ofierze. W tym wypadku, był to okazały jeleń, którego poroża mogłyby zabić zwykłego człowieka. Jednak nie jego. Zwykłe ataki nie mogły go zabić, co najwyżej zadrapać, ale rana i tak natychmiast by się zregenerowała. Wilgotnym, chłodnym językiem oblizał spierzchnięte wargi, po czym w błyskawicznym tempie znalazł się przy zwierzęciu. Nie mógł stracić ani sekundy - każda chwila, którą podarowałby ssakowi, mogłaby się zakończyć jego ucieczką a dla niego - straconym obiadem. W mgnieniu oka wskoczył na grzbiet jelenia, po czym na jego twarzy pojawiły się sieci siateczek a w oczach rozpaliły się bursztynowe iskierki. Zwierzę nie poddawało się tak łatwo. Szamotało się na wszystkie strony, wierzgało, obijało się o okoliczne iglaste drzewa, nawet zaczęło biec przed siebie z niewiarygodną szybkością, tylko po to, by zrzucić z siebie drapieżnika. Po chwili mężczyźnie udało się zatopić perłowe zęby w tętnicy zwierzaka a w tle można było dosłyszeć jego desperackie pojękiwania. Po kilku minutach, bezwładne ciało jelenia opadło na ziemię z głuchym hukiem, a jego pozbawione blasku, szare, niczym u rekina oczy wpatrywały się w otaczającą go przestrzeń. Resztki krwi zwierzęcia wypływały spokojnie z rany, barwiąc szkarłatem białą warstwę śniegu.
Mężczyzna skrzywił się nieco i splunął.
To było obrzydliwe! Najgorsze, czym przydarzyło mu się kiedykolwiek posilić. Smakowało jak zardzewiała puszka po tanim browarze. Wierzchem dłoni otarł ciecz spływającą po jego podbródku. Zresztą, zapach też nie był pierwszej jakości. Pomyśleć, że teraz tylko takiej krwi będzie musiał degustować... Fuj!
- I jak smakował Ci nasz specjał? - zaśmiała się czarnowłosa kobieta, stojąca na pobliskiej skale w samej bieliźnie.
- Ty...! - warknął nieprzyjaźnie - Mówiłaś, że jelenie są tutaj najlepszym kąskiem do przegryzienia! Smakują jak jakieś gówno!
- Nie obwiniaj mnie, nie mówiłam, że dobre - odparła jak gdyby nigdy nic, po czym zeskoczyła z kamienia - Nie powinieneś wybrzydzać. Już nie jesteś człowiekiem, nie licz na rarytasy.
Prychnął pod nosem.
- Myślisz, że ja tego nie wiem?! Pierdolę taki biznes.
- Nie klnij tyle, to nie przystoi takiemu młodemu dzieciakowi - westchnęła marnie, po czym rozmierzwiła jego czarne niczym heban włosy.
- Nie jestem dzieciakiem, dorosłem - odparł, ukrywając swoją wściekłość.
- To mi to udowodnij. Udowodnij, że swoim postępowaniem jesteś w stanie przetrwać wieczność jako wampir, posilający się jedynie krwią zwierząt. Wtedy przyznam Ci rację.
Zacisnął pięści i błyskawicznie wyminął mentorkę. Jeszcze jej pokaże, wygra zakład.
- Niech będzie. Nie jestem taki słaby jak Ci się wydaje.
...
- Ur! Ur! Gdzie ty do cholery jesteś?! Ur!!! - wykrzykiwał w kółko, biegnąc przed siebie jak opętany. Zręcznie wymijał okoliczne drzewa, przysypane białym puchem, a śnieg pod jego butami skrzypiał niemiłosiernie przy każdym, nawet najdrobniejszym kroku. Odnaleźć kobietę. Uratować. Rozszarpać dupków, którzy ośmielili się ją skrzywdzić. Wszędzie wokół ogień, trawił wszystko, co tylko stanęło mu na drodze. Obserwował, jak zamienia całe lasy w popioły, w swym destrukcyjnym tańcu. Śnieg topniał, drzewa padały jedno po drugim, zwierzęta uciekały w panice, a do jego nozdrzy dochodził nieprzyjemny zapach zgnilizny i drapiącego dymu. Wołał imię przyszywanej matki. Na próżno. Nie był w stanie nawet wyczuć jej zapachu - skurwiele dobrze potrafili zamaskować jej woń. Przecież nie mogli zapaść się pod ziemię! Pierwszy raz w życiu tak głęboko przeszyły go strach i bezsilność. Została zraniona i siłą wywleczona z domu w ciemny, mroczny las. To nie była czysta walka. Pięciu osiłków na jedną kobietę. Wierzył, że była silna. Jednak ona sama, wampirzyca pijąca brudną, zwierzęcą krew nie miała szans przeciwko gromadzie niewiarogodnie silnych, ludzkich krwiopijców. Pamiętał, że gdy wrócił do domu ze świeżo upolowanym wilkiem, zastał go w krytycznym stanie, jakby przez ich domostwo przeszedł huragan, czy coś takiego. I od razu wyczuł obce zapachy, po których wiedział, z kim mają do czynienia. Ur nie było w środku. Automatycznie wywnioskował, że to po nią przyszli. Zaklął cicho pod nosem, gdy w połowie drogi zgubił wszelki trop.
- I jak ja mam ich teraz znaleźć?! - z całej siły kopnął w pobliską sosnę i na raz jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie. Na korze drzewa, dojrzał kilka kropel, świeżej krwi. Dwoma palcami przejechał po szkarłatnej cieczy i przystawił je sobie do nosa. Krew Ur. Musiała celowo się zranić, żeby wskazać mu drogę. Momentalnie zerwał się z miejsca i ruszył.
Gdy po blisko godzinie poszukiwań nadal nie udało mu się odnaleźć kobiety, zwolnił tempa, a jego oczy zrobiły się zupełnie puste, po czym zasłoniła je czarna grzywka. Stanął jak słup, a całe jego ciało jakby na tą krótką chwilę odmówiło mu posłuszeństwa. Przed jego stopami leżało doszczętnie rozszarpane ramię wampirzycy, tak drogiej jego sercu. Zgniłe mięśnie lewego ramienia, swobodnie odpadały raz za razem, ubarwione prawie, że czarną, lepką mazią, sine ochłapy skóry odklejały się od ciała, ukazując nienaturalnie skurczone żyły oraz pogruchotane, połamane kości. Dzisiejszy obiad o mało co nie podskoczył mu do gardła, a fala gorąca oblała wszystkie jego martwe narządy. Widocznie ręka już poddała się stanowi rozkładu. Nie ma się co dziwić - coś, co żyło trzysta lat i trzymało się kupy tylko dzięki spożywanej krwi przez nieśmiertelnego, gdy tylko odłączyło się od całej machiny, które powstrzymywało rozkład, musiało w zastraszającym tempie wrócić tam, gdzie powinno trzy wieki temu. Opadł na kolana. Czyli, że nie żyje? Zamordowali ją i rozrzucili jej szczątki gdzieś po okolicy? Niemożliwe, przecież Ur nie dałaby się tak po prostu zabić... Nie ona... Przecież była silna... Mimo początkowego obrzydzenia, pochwycił strzępy ramienia w blade dłonie i mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej. Z jego zaciśniętych ust, po chwili wydobył się nieopanowany, dziki szloch a policzki z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej wilgotne od łez. Prawie nagi klęczał na chłodnej ziemi a białe płatki śniegu, spokojnie opadały na jego kruczoczarne włosy.
...
Z zamysłu wyrwało go lekkie szturchnięcie w ramię. Przez ramię zobaczył zmartwioną twarz przełożonego. Potrząsnął głową. Dlaczego akurat teraz to sobie przypomniał?
- Wszystko dobrze? - zapytał starzec, trochę chrypliwym głosem.
- Tak, bez obaw - odparł znudzony - Wychodzę, poinformuj o tym resztę. Jeszcze dziś postaram się złożyć raport starszyźnie - dokańczając zdanie, postawił kilka kroków przed siebie. Wspomnienia bolały. Nie chciał nikomu o tym wspominać, sam nie byłby w stanie o tym opowiedzieć w całości. Gdyby tylko nie był nieśmiertelny, umarłby już wiek temu, nie musząc każdego dnia starać się zaklepać starych ran. Umarłby i już nie czułby poczucia winy, które zżerało go od środka. Zaciągnął się nikotyną i zgasił papierosa.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem a do środka wpadł odziany jedynie w szary płaszcz i zdarte jeansy młody chłopak o ciemnej karnacji oraz kasztanowych włosach. Zdyszany, ledwo co zdołał oprzeć się dłonią o framugę wejścia. Wszyscy patrzyli na to z niemałym zdumieniem. W grobowej ciszy i skupieniu czekali, aż przybysz uspokoi nierównomierny oddech oraz gwałtownie przyspieszony puls. Gray od razu go wyczuł. Człowiek*.
- Proszę, weźcie to! - wykrzyczał, gdzie przy tym o mały włos nie wyzionął ducha - Szybko! Zanim oni tu dotrą!
W drżącej dłoni trzymał niewielki, czarny dyktafon. Jednak nim ktokolwiek zdążył odebrać przedmiot, do pomieszczenia, rozbijając okno, wleciała drewniana strzała zakończona metalowym ostrzem. Przebiła na wskroś ciało mężczyzny, trafiając prosto w serce. Splunął krwią a z jego wypełnionej szkarłatnym płynem krtani, wydobył się potępieńczy charkot. Odruchowo dotknął przebitej klatki piersiowej, po czym opadł na podłogę, plamiąc ją lepką cieczą. Wszyscy patrzyli na to zaszokowani, jedni ze strachem w oczach, inni z pogardą lub wściekłością. Dla tego człowieka, nie było już ratunku. Co więcej, z jego reakcji wywnioskowali, że mógł posiadać ważne informacje. Mieli wrażenie, że w każdej chwili może się coś stać, dlatego dla bezpieczeństwa, utrzymywali odpowiednią odległość od ciała. Nieco mniej doświadczeni Czerwoni, starali ukryć swój narastający z każdą chwilą głód, pod wpływem świeżej, apetycznej krwi. Jedynie Fullbuster poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku trupa. Skoro tak zależało mu na przekazaniu tego śmiesznego urządzenia zgromadzeniu, to musiało być naprawdę ważne. Co więcej, sama czysta ciekawość popchnęła go ku martwemu ciału. Nie spodziewał się, że ktoś będzie w stanie go uprzedzić. Do sali nagle wbiegło kilka niewiarygodnie szybkich, zamaskowanych postaci. W przeciągu chwili wyrwali dyktafon z jeszcze ciepłej dłoni czarnoskórego, po czym tak szybko jak się pojawili, tak szybko zniknęli. Co to, do cholery jasnej, miało być?! Mroczni - coś podpowiedziało mu w głowie.
- Szybko, ruszać dupska w troki i za nimi! - ryknął Gray, po czym zręcznie wyciągnął colt'a z kabury i odbezpieczył broń. Nie musiał się dwa razy powtarzać. Kilkoro nieśmiertelnych powtarzając ruchy czarnowłosego, na raz wyskoczyło z pokoju przez porozbijane na drobne kawałeczki szyby. Dobrze, że już zmierzchało. Kilkoro facetów ubranych na czarno i uzbrojonych po zęby, biegający po dachu było naprawdę niecodziennym widokiem. Wywołałoby to nie małe zainteresowanie ze strony ludzi, co mogłoby źle wpłynąć na całą operację. Gray przeklinał w myślach samego siebie. Jak mógł nie wyczuć zapachu Mrocznych? Przecież przez te wszystkie lata szkolił się w walce, w wyczuwaniu ciepłoty i zapachu ciała, uczył się panować nad zmysłami więc dlaczego? Przecież nawet gdyby jakoś zamaskowali swój odór, przecież wyczułby nawet w minimalnym stopniu, że zbliża się ktoś obcy. No chyba że...
- Zamknijcie ryje i posłuchajcie mnie uważnie, powiem to tylko raz! - zalecił towarzyszom, odwracając  rozzłoszczoną twarz w tył - Ci, którzy zajebali ten dyktafon, to nasi zdrajcy. Dlatego, nikt nie potrafił zidentyfikować, że to Mroczni. To Ci, których zapach znamy bardzo dobrze. Jeżeli uda nam się ich złapać, nawet nie myślcie o zabijaniu. Są cennymi świadkami a kiedy wyśpiewają nam już wszystko, wtedy za zdradę spotka ich odpowiednia kara.
Reszta rozszerzyła swe źrenice w zdziwieniu, jednak nie zaprzestali pościgu.
- Jak to, Ci których bardzo dobrze znamy?! - wykrzyczał zdumiony wywodami Fullbuster'a, Chase - Przecież nikt z naszego grona, nie byłby w stanie zdradzić Korpusu Czystej Krwi.
- Naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? Przecież to oczywiste, że to ktoś z naszych. Pomyśl na logikę, Mroczni nie byliby w stanie złamać bariery ochronnej bez wiedzy, jaką posiadamy my, Czerwoni. Poza tym, potrzeba nie lada umiejętności by w ogóle ją naruszyć.
- No ale przecież... - mruknął blondyn z niedowierzaniem w głosie - Jeżeli przyjmiemy twoją tezę, to będzie oznaczać, że wśród Korpusu są podwójni agenci?
- Dokładnie. I sądzę, że ten coco jambo, dowiedział się, kim są zdrajcy - stwierdził Gray, przeskakując swobodnie z dachu na dach. Jego rozmówca spuścił głowę w dół. Przecież to było absurdalne! Że niby ich towarzysze mieli postawić na szali całą rasę? Wszyscy składali oficjalną przysięgę, wyrzekli się ludzkiej krwi, szkolili, by utrzymać pokój między frakcjami a teraz co? Ktoś chciałby to wszystko zaprzepaścić? Sprzedać swoich wiernych kompanów? Nie mogli by, nikt nie byłby w stanie dopuścić się tak haniebnego czynu. Miał mętlik w głowie, musiał to sobie sam wszystko poukładać w logiczną całość.
Tymczasem Gray w oddali dostrzegał sylwetki szybko poruszających się postaci. Postanowił jeszcze bardziej przyspieszyć tępa. Dachówki raz za razem odpadały pod wpływem siły nacisku jego stóp a odgłosy biegnących po dachach domów buciorów, budziły nie jednego człowieka, który wyklinał społeczeństwo, myśląc, że to pewnie znów jacyś gówniarze się popisują. Młodzież w tych czasach była taka niewychowana. Wymierzył spluwą przed siebie. Cel namierzony. Nacisnął spust. Kula wystrzeliła.
Ku jego szczęściu trafiła jednego z zabójców w łydkę. Mimo tego, że ledwo biegł kulejąc, nadal pozostawał daleko przed nim. Cholera jasna. Musiał coś szybko wymyślić, inaczej ich nie złapie. Presja narastała z każdą mijającą chwilą. Że też dzisiaj nic nie przekąsił... Teraz wychodziły tego skutki. Nagle jakby doznał olśnienia. Zacisnął mocniej palce na broni i z nikłym uśmieszkiem na twarzy zwrócił się do wampirów.
- Posłuchajcie, mam plan - powiedział spokojnie - Musimy ich zapędzić w kozi róg. Jeżeli przypuszczalnie są to nasi zdrajcy, znają nie dość, że nasz styl walki i umiejętności to i zapewne tok myślenia. Musimy zrobić coś, czego się nie spodziewają.
- Co masz na myśli? - spytał niepewnie niski, szczupły mężczyzna. Po rysach twarzy można było wywnioskować, że był Azjatą.
- Zaraz wam pokażę - odpowiedział, po czym zatrzymał się i odwrócił w stronę Chase'a, wymierzając spluwą prosto w jego czoło. Blondyn przez pierwszą chwilę nie zarejestrował o co chodzi ale w drugiej, rozszerzył swoje źrenice w szoku i już otworzył usta żeby coś powiedzieć, jednak czarnowłosy szybko mu przerwał.
- Musisz zginąć. Opóźniasz nas - rzekł obojętnym tonem. Jego puste oczy, świeciły demonicznymi iskrami a determinacja wypisana na twarzy wskazywała na to, że wcale nie żartuje. Blondyn wkurzył się nie na żarty i spojrzał wściekle na towarzysza, ukazując mu swoje długie kły. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Uśmiechnął się cynicznie.
- Gray, co ty wyprawiasz?! - wydzierała się reszta nieśmiertelnych - Odłóż tą pieprzoną spluwę!
Nie słuchał ich. Wiedział swoje. Nienawidził słabych a Chase właśnie taki był. Ostatni raz, spojrzał znacząco na swoją przyszłą ofiarę. Wyszeptał jeszcze niezrozumiałe dla innych słowa, po czym strzelił kilka razy, dziurawiąc czaszkę wampira z której natychmiast wypłynęła szkarłatna breja. Zakrwawione oczy wpatrywały się tępo w bezuczuciową minę swego zabójcy a bezwładne ciało mimowolnie opadło w dół, lecąc wprost na ruchliwą ulicę. Nikt nie potrafił uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Gray zabił Chase'a. Ich cele uciekały. Formacja się posypała. Istne szaleństwo, każdy pomyślał sobie w duchu.
- Coś... coś ty właśnie kurwa zrobił?! - ryknął groźnie Azjata - Zajebałeś go jak psa! Odpierdoliło Ci na ten pusty łeb?!  - chwycił go za koszulę, po czym z całą siłą ruszył i dosłownie wgniótł go w ścianę a na jego twarzy pojawiły się sieci złowrogich siateczek. Wśród Czerwonych panowała zasada, którą grzech było złamać. Jeśli zabijesz swego brata, ty, jak i twój cały ród będzie potępiony. Wtedy towarzysz, który był obecny przy morderstwie, ma prawo pozbawić Cię głowy, bez ponoszenia za to odpowiedzialności. Gray doskonale znał tą regułę. Jednak miał w głębokim poważaniu, jakie konsekwencje spotkają go za złamanie tabu. Zaśmiał się demonicznie.
- Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji, żółtku - mruknął rozbawiony - Nasi wrogowie uciekają z czymś, co oznacza nasze być albo nie być a ty tracisz czas na wyżywanie się na mnie.
Rozwścieczony wampir zaryczał wrogo.
Po części miał rację. Priorytetem w tej chwili, było dorwanie zbiegów. Opuścił go. Zajmie się nim później.
- Kontynuować pościg - zalecił grupie, po czym ostatni raz zwrócił się do byłego przyjaciela - O twoim losie, zadecyduje rada.
W błyskawicznym tempie wznowili bieg. A on został sam ze sobą. Spojrzał w niebo. Niczego nie żałował.
...
Tymczasem poszukiwani uciekali przed siebie. Mocniejszy wiatr zawiał w ich plecy, unosząc lekko ciemne płaszcze. Po chwili jeden z grupy uśmiechnął się obleśnie.
- Załatwili swojego. Jednemu z nich odjebała palma i zwariował. Śmiechu warte! - roześmiał się w głos - Te słabeusze nigdy nam nie dorównają.
- Bądź ostrożny - syknęła chłodnym, opanowanym tonem niska kobieta - Coś mi tu śmierdzi.
- Nie bądź taka sztywna, nikt nie może nam zagrozić - odparł dumnie - Co najwyżej mogą nam dupy wylizać.
Nikt nie odezwał się już ani słowem. Postanowili zgubić swój ogon, wtapiając się w tłum ludzi, by zatuszować własne zapachy. Nagle jednak zza rogu w okamgnieniu wyłoniła się niezidentyfikowana postać, która z niewiarygodną siłą powaliła barczystego wampira, gdzie razem wylądowali na ziemi z hukiem. Po chwili kolejną dwójkę od tyłu zaszedł następny przeciwnik, po czym obojgu przestrzelił klatkę piersiową, którą kule przeszyły na wylot. Pozostali uciekinierzy w panice próbowali zbiec ku głównej ulicy. Na próżno. Napastnicy prawie natychmiast zareagowali, łapiąc ich za płaszcze, rzucili nimi o pobliską ścianę starej kamienicy. Tynk poodpadał z lichych budowli a wszędzie wokół panujący dym, drażnił nozdrza wampirów.
Blondwłosy pochylił się nad wrogiem a jego czerwone oczy, aż kipiały rządzą mordu. Zdumiony nieśmiertelny, w pierwszym momencie nie zarejestrował obecnej sytuacji. Chwilę później, aż krzyknął przerażony.
- Przecież ty powinieneś być już martwy!
- Niespodzianka, sukinsynu - syknął, po czym wbił pięść w twarz wrogiego wampira. Ten zatoczył się i złapał za obolałe, niemalże zmiażdżone miejsce. Szybko jednak wyciągnął z pochwy zawieszonej na plecach Shotgun'a ASG i posłał wręcz cały magazynek w stronę Chase'a. Blondyn nie pozostawał mu dłużny.
Strzelanina trwała dość chwilę a odgłosy strzałów nie umknęły uwadze okolicznych przechodniów. Mimo, że przeciwko całej piątce niebezpiecznie groźnych krwiopijców stanęła dwójka przeciwników tej samej rasy, walka była wyrównana. W tle ostrzału, rozlegały się potępieńcze jęki oraz okrzyki bólu. Co chwila ktoś uderzał z głuchym hukiem o budynki, ktoś przyjmował na siebie masę pocisków. Gdy dym powoli opadał, w okręgu miejsca walki można było dostrzec powyrywane, gnijące kończyny, litry porozlewanej krwi, łuski pocisków oraz niewielkie wgniecenia, po ostrej wymianie amunicji. Nie zorientowali się, że całe zdarzenie obserwuje tłum zaszokowanych gapiów dopóki nie dosłyszeli syren policyjnych.
- O cholera! Gray! - ryknął partner czarnowłosego - Trzeba się zmywać.
Fullbuster był jakby głuchy na jego słowa. Ruszył za jednym z uciekającym w popłochu Mrocznym, niczym głodny wilk polujący na zwierzynę. Wiedział, że nie zdąży go złapać. Jednak w duchu miał cichutką nadzieję, że chociaż uda mu się odkryć tożsamość zbiega. Zręcznie przeskakiwać zrujnowane kamienice, po drodze zaliczając kilka drobniejszych upadków. Jego hebanowe włosy po części zasłaniały mu widoczność, jednak mężczyzna uprzednio wyostrzył wszystkie pięć zmysłów w przypływie adrenaliny krążącej w żyłach. Wyczuł, że przeciwnik się zawahał i stanął na moment w miejscu. To jego szansa! Przyspieszył maksymalnie. Na jego twarzy pojawiła się sieć siateczek a oczy zabarwiły się szkarłatem krwi nieśmiertelnego. Kły same wyszły na zewnątrz, by ukazać się światłu tarczy księżyca.
- Gray - rozbawiony wampir odwrócił się w stronę czarnowłosego a jego kaptur zasłaniający połowę twarzy zafurkotał delikatnie na wietrze - Znów nie zdążyłeś.
Nim zimnokrwisty zdążył zorientować się w sytuacji, tajemniczy osobnik rozgniótł dyktafon w dłoni, rzucając na chłodne podłoże jedynie jego odłamki. Nie mógł uwierzyć. Te wszystkie starania miały pójść na marne?! Doskoczył do przeciwnika i już miał wyciągnąć dłoń w jego stronę gdy ten powoli opadł w dół a Czerwonemu udało się jedynie drasnąć jego kaptur, który opadł w dół, ukazując powoli wyłaniające się spod niego białe kosmyki. Rozszerzył źrenice w szoku. Niemożliwe... T-To nie prawda... Nie może być...
Opadł na kolana i aż ścisnął w dłoni czarne jak noc włosy, pojękując przy tym żałośnie.
- Ur, nie waż się na mnie nie patrzeć. Od tej chwili, udowodnię Ci, jak bardzo dojrzałem.

------------------------------------------------------

Tak tak, ja wiem, należy mi się ogromny i bolesny kopniak w tyłek za tą nieobecność. >.<
A nie ma to jak wrócić w ''wielkim stylu'', ujmijmy to w ten sposób, no i zaserwować tak nieudany rozdział. Dlaczego nieudany? Wszystko wyszło nie tak, jak chciałam. A jak już coś zamierzałam zmienić, to wychodziło na gorsze, więc zostawiłam to tak jak widać. 
Mam nadzieję, że jeszcze nie odpuściliście sobie tego bloga, choć po tak długiej przerwie, nie zdziwiło by mnie to. Kiedy tylko mój laptop dojdzie do stanu użytku, planuję zmienić szatę graficzną bloga. Jak sądzicie, dobry pomysł czy zostawić jak jest?
No i teraz tak. Chciałabym w tym miejscu polecić mojego drugiego bloga, także o FT tyle, że w nieco innej odsłonie. Panie i Panowie, oto link ---> KLIK
Założyłam go już w lipcu ale jakoś nie miałam motywacji, by cokolwiek tam umieścić. Pierwszy rozdział już skończyłam i czeka on tylko na wstawienie. 
A o czym on?
Wiek XX.
To czas przemian. Gwałtownie do przodu poszły technologia, system oraz myślenie ludzi. Nowe bronie, samochody, prawo zaczęto budować od podstaw.
Niestety, sprzyjało to także rozwojowi podziemia.
Czy w czasach, w których rządzą władza, chciwość i pieniądze, istnieje jeszcze coś takiego jak sprawiedliwość? Czy jest możliwe zaprowadzenie pokoju na burzliwych ulicach Magnolii?
A co, jeśli miasto ukrywa tajemnice, o których nikt do tej pory nie miał pojęcia?
Serdecznie zapraszam, zobaczmy świat oczami wróżkowych stróżów prawa (którzy zresztą, nie są tacy prawi, jakby wydawać się mogło)!
I to by było na tyle. Może i niezbyt to zachęcające, no ale...
Dobra, słoneczka, żegnam się z wami cieplutko.
Do następnego! :3

*wyjaśnienie - W szeregach Czerwonych są także ludzie, którzy pełnią funkcję szpiegów. W zamian za zapewnienie ochrony im samym oraz ich rodzinom, wyruszają na wywiad i szukają informacji przydatnych dla nieśmiertelnych.

sobota, 15 czerwca 2013

Księga III ''Wspomnienia''

 No więc wracam z nowym rozdziałem, chyba najdłuższym do tej pory, więc będzie co czytać. Trochę się tu naszym bohaterom porobiło ale nie bójcie boja, niedługo wszystko się wyjaśni... soł bądźcie cierpliwi. 
Cóż, mam nadzieję, że tym rozdziałem was jakoś usatysfakcjonowałam.
I informuję, że rozdział na pierwszym blogu może pojawić się na dniach bo jest w trakcie tworzenia.
Wiecie, ostatnimi komentarzami tak mnie zmotywowałyście, że wzięłam się w garść i wyskrobałam wam coś dłuższego. 
Dziękuję, to dzięki wam :*
Kocham was normalnie.
Nie przedłużając, miłej lektury.

--------------------------------------------------------

 Siedziałam na parapecie przy oknie, z kubkiem gorącego kakao i ubrana w brązowy sweterek z rękawami. Tępo wpatrywałam się w nocną ciszę, starając się wyłapać białą czuprynę. Na próżno - nie było ani śladu Lisanny. Niezbyt mi na niej zależało ale bądź co bądź martwiłam się o nią w końcu była moją siostrą - przyrodnią ale w każdym razie siostrą.
Upiłam łyka gorącego napoju.
Księżyc stał już wysoko na niebie, przysłaniając swoim blaskiem przeróżne konstelacje gwiazd. Tak... naprawdę wyglądało to pięknie. Okryłam się szczelniej swetrem aż po samą szyję, czując zalewającą mnie falę zimna. Wszyscy w domu już spali i zupełnie nikt nie przejął się faktem, iż brakuje jednej osoby.
Miałam nadzieję, że nic jej nie jest i wróci do domu cała i zdrowa... chociaż zdrowa może nie, jedynie w jednym kawałku. Odkąd tylko pamiętam, nie potrafiłyśmy się dogadać. Ona zawsze była uśmiechnięta i przesadnie słodka, choć tak naprawdę była wredną... Nie, nie wolno było mi tak myśleć. Nie wypadało.
Zawsze mi dokuczała, wytykając mi moje kompleksy nie tylko z powodu włosów czy twarzy ale też biustu.
Odkąd tylko pamiętam byłam zamknięta w sobie, spalałam każdy most za mną i nie za bardzo zależało mi na kontakcie z innymi. Samotna jednostka w tym zepsutym i wypełnionym nienawiścią oraz brutalnością świecie.  A ona? Była bardzo popularna, lubiana przez wszystkich i szanowana, moje zupełne przeciwieństwo. Otwarta, szczera, radosna... Niestety, szkoda, że nikt nie potrafił odkryć co się kryje pod tą maską niewinności. Tylko ja byłam w stanie to dostrzec, więc byłam obiektem jej drwin i poniżań ale znosiłam to wszystko z dumą, nie dając jej tej satysfakcji. Nie raz powtarzano mi, że moje życie jest jak rodem z bajki... Też mi bajka.
Jeżeli rozumieć przez to strach, samotność, niepewność i złość, jakie przez całe istnienie na tym świecie mi okazywano, to tak, tak można to było nazwać.
Nagle usłyszałam coś, jakby szczęk otwieranej bramy. Czy wreszcie panienka raczyła przyjść do domu?
Prychnęłam.
Wtem poczułam to. To dziwne uczucie, jakby coś szarpało mną od środka i rozrywało mi wszystkie niezbędne organy, za wszelką cenę chcąc mnie przed czymś ochronić.
Niemożliwe... Czy to aby na pewno...?
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, postawiłam kubek z kakao na parapecie i podciągając rękawy, zbiegłam po schodach na dół, jakby się paliło. Nie mogłam się pomylić, to uczucie było mi aż nazbyt znajome. Biegłam przez bogato ozdobione korytarze, jak najszybciej próbując znaleźć wyjście. Ogromne, kryształowe żyrandole zwisały nad moją głową, jakby tylko czekały by w odpowiednim momencie spaść mi na głowę. Wciąż nie potrafiłam oswoić się z nowym domem. Nie żebym coś do niego miała ale po prostu to nie był mój świat. Nigdy nie czułam się dobrze w towarzystwie luksusu. Wolałam prostotę. Posiadłość była wprost ogromna i bogato wystrojona, na zewnątrz podchodząca pod styl gotycki a w środku... nawet nie wiedziałam jak wyglądał nim się tu wprowadziliśmy bo ''pani domu'' już musiała się tu urządzić po swojemu.
Czyli tandetnie i kiczowato.
Nieco zasapana dobiegłam wreszcie do drzwi frontowych i pchnęłam je dość mocno, otwierając na oścież.
I stanęłam jak wryta, nie dowierzając własnym oczom.
Co on tutaj robił?!
- Lucy? Co ty tu robisz? - zapytał różowowłosy pajac, wpatrując się we mnie jak w nieboszczyka.
- Mieszkam tu, palancie. Poza tym, chciałabym Cię zapytać o to samo.
- No bo ten... Zresztą jak tyś mnie nazwała?! - krzyknął z naburmuszoną miną, przez przypadek prawie zrzucając coś z pleców.
- Kto to... Lisanna?! Coś ty jej zrobił?! - wyprostowałam ręce i zacisnęłam dłonie w pięści.
Tu już się nie liczyły moje kontakty z siostrą. Jeżeli ten dupek jej coś zrobił... Nie wybaczę mu tego.
- Uspokój się - mruknął, przystawiając palec do ust - Nic jej nie zrobiłem. Znalazłem ją w jakiejś ciemnej uliczce i zabrałem do domu, to wszystko. Więc nie drzyj się tak, bo wszystkich pobudzisz.
- Nawet nie chcę spytać co robiłeś w takiej okolicy... Nic jej nie jest? - wskazałam palcem na białowłosą. Po jej śpiącej, błogiej twarzy zauważyłam, że nic poważnego się nie stało.
Westchnęłam i podrapałam się w tył głowy.
A on patrzył na mnie badawczym wzrokiem, jakby zaglądał wgłąb mnie, wgłąb mojej duszy.
Poczułam się trochę niezręcznie i momentalnie zauważyłam, że pieką mnie policzki.
Z jego twarzy nie potrafiłam wyczytać zupełnie nic. Brak jakichkolwiek emocji.
Jedynie chłód i wrogość.
- Co tak patrzysz? Zanieś ją lepiej do łóżka, nim ktokolwiek się zbudzi - założyłam ręce na piersiach i jednym palcem wskazałam mu otwarte szeroko wejście.
- Zaraz czemu to ja mam ją zanosić?!
- A bo ty ją tu przyprowadziłeś to ją odstawiasz, to chyba jasne. A poza tym, czy nie jesteś mężczyzną, ze się tak wyrażę.
- Jeszcze jedno słowo a nie ręczę za siebie, przysięgam - wymamrotał i z niechęcią wszedł przez ogromne drzwi.
Ukradkiem patrzyłam na jego zszokowaną twarz, kiedy ze zdumieniem przyglądał się wystrojowi domostwa.  Sama nie wiedziałam, czym tu się zachwycać. Normalny dom jak każdy inny... Przez całą drogę szliśmy obok siebie w niezręcznej ciszy. Po prostu nie wiedzieliśmy co powiedzieć, oboje nie cierpieliśmy się nawzajem a w dodatku byliśmy tam zupełnie sami. No oprócz Lisanny ale ona się nie liczyła.
Jedynym o czym marzyłam w tamtej chwili było to, aby jak najszybciej dotrzeć do pokoju białowłosej i zapomnieć o tym wszystkim. Czułam jak szybciej bije mi serce, jakby zaraz miało eksplodować. W tle usłyszałam, jak wiatr mocno poruszał koronami drzew, odbijając się echem w mojej głowie. Chwilę później nieprzyjemny, ostry, bezwzględny deszcz, z całą swoją siłą zaczął uderzać o okna. Zrobiło się już całkowicie ciemno, jednak w tym wszystkim byłam w stanie dostrzec blask jego czarnych, hipnotyzujących oczu. Co w nich widziałam? Dumę, zaciętość i ...cierpienie. Niewyobrażalne, głębokie, wypływające prosto z serca. Przez moment, króciutki, zaczęłam mu współczuć. Choć tego nie okazywał, to widziałam jego łzy. Nie na twarzy, lecz w sercu. Nagle potężne błyskawice przecięły nieboskłon, oświetlając jego poważną twarz. A zaraz potem usłyszałam donośny grzmot i niebezpiecznie się zachwiałam. Myślałam, że spadnę z tych cholernych schodów.
W panice żałośnie machałam rękoma.
Za chwilę spadnę.
Zamknęłam oczy.
I poczułam tylko czyjąś zaskakująco chłodną, silną rękę, obejmującą mnie w pasie. Oszałamiający zapach męskich perfum, mieszał mi z zmysłach a czując na sobie czyjś wzrok, mimowolnie uchyliłam powieki.
Zobaczyłam go. Stał nade mną, wciąż nie puszczając z objęć. Momentalnie poczułam, jak pieką mnie policzki. W jego oczach tliły się teraz bursztynowe iskry, kiedy patrzył na mnie, wciąż nie odrywając wzroku.
- Możesz mnie już puścić, z łaski swojej? - syknęłam w jego stronę dość nieprzyjaźnie, a patrząc na fakt, że ten prawdopodobnie uratował mi skórę, skarciłam się za to w myślach. Ale tak zostałam wychowana, więc po krótkiej chwili zupełnie nic mnie nie obchodziło.
- Tak się w tych czasach dziękuje za pomoc? - prychnął i puścił mnie wreszcie, z obrażoną miną idąc po schodach na pierwsze piętro. Idiota, mruknęłam i ruszyłam za różową landrynką, wyprzedzając go z zaciętością wypisaną na twarzy. Spojrzałam jedynie za siebie z chytrym uśmieszkiem. Widocznie ogarnęła go chęć rywalizacji, widziałam, że ma ochotę na małe wyścigi. Przez jakiś czas się tak wyprzedzaliśmy o mało co nie biegnąc po wąskim korytarzu. Czy ja się... uśmiechałam? Tak, chyba na prawdę się uśmiechałam po raz pierwszy od śmierci mamy. I nie był to jakiś sztuczny uśmieszek kreowany na potrzeby interesów. Szczery, radosny, promienny. Mimo, że zachowywaliśmy się jak małe, rozwydrzone dzieciaki, to nie przejmowaliśmy się tym za bardzo. Wygrać - to był nasz jedyny cel. Przez chwilę na jego twarzy też dostrzegłam coś na kształt uśmiechu. Nagle gwałtownie się zatrzymałam.
Słyszałam jego ciche szepty ''Wygrałem'' ale kiedy tylko się zorientował, że zgubił mnie daleko za sobą i idiotycznie zaczął się rozglądać po bokach, zaśmiałam się cicho pod nosem. W pewnym sensie jego głupota wydawała mi się urocza. Jednak moment później, przypomniałam sobie, że to ten sam dupek, którego poznałam dziś rano w dość nieprzyjemnych okolicznościach.
Mimo to, uśmiech nadal nie schodził mi z twarzy, którego z całych sił próbowałam zakryć maską obojętności.
- Ej idioto! Tutaj! - zawołałam najciszej jak tylko potrafiłam. Pomimo panujących tam ciemności potrafiłam dostrzec pulsującą żyłkę na jego czole.
- Ty to umiesz człowieka zirytować, wiesz? - mruknął i posłał mi wrogie spojrzenie. Przekręciłam tylko oczami i razem z nim weszłam do pokoju Lisanny. Oczywiście był urządzony w bogatym stylu, ogromne łóżko z baldachimem, ściany koloru lekkiego różu i podłoga wyłożona białymi kafelkami przyprawiały mnie o mdłości, nie mówiąc już o minie Natsu. Do tego pozłacane meble, z hebanowego drewna i te wszystkie nowoczesne sprzęty elektroniczne... Żyła jak prawdziwa księżniczka w odróżnieniu do mnie. Ja wolałam prostotę a ona wręcz przeciwnie. Spojrzałam przez ramię na krzywą minę różowowłosego. Widocznie nie spodobał mu się landrynkowy pokój w stylu Barbie.
- Walnij ją tu i tak zostaw - burknęłam, niedbale wskazując ręką na łóżko siostrzyczki.
- Nie przyjaźnicie się, prawda?
- Przyjaźń to takie ogólne słowo... nazwijmy to czymś w stylu znajomości.
- Rozumiem - rzucił obojętnie, kładąc ją delikatnie na białej, satynowej pościeli.
Oparłam się plecami o marmurowy filar, krzyżując ręce na piersiach i wlepiając swój wzrok w jasną, częściowo zasłoniętą ciemnymi chmurami tarczę księżyca. Miałam dziwne przeczucie, że ten chłopak nie jest do końca tym za kogo się podaje. Targały mną mieszane uczucia. A może po prostu byłam już przewrażliwiona? Nie to nie mogło być to. Jednak czy on mógłby...
- Natsu - szepnęłam, wciąż nie odrywając spojrzenia od naturalnego satelity Ziemi.
Usłyszał, bo chwilę później przeniósł swój pytający wzrok na mnie. Nie dostrzegłam tego lecz poczułam. Jego chłodny, bezuczuciowy wzrok.
- Czego?
- Mam do Ciebie jedno pytanie ale zadam je prosto z mostu.
 Westchnęłam.
- Czy ty... masz jakieś powiązania z wampirami? A może ty jesteś...
Wzdrygnął się a jego źrenice dwukrotnie się powiększyły, jakby zaraz miały wylecieć z orbit.
Zaśmiałam się i przeniosłam swój przerażające, podejrzliwe spojrzenie na jego zaskoczoną tym pytaniem twarz. Zupełnie jakby właśnie zobaczył kosmitę. Co za ćwok.
- Wampiry? - roześmiał się w głos - Wierzysz w te bajki? Wampiry nie istnieją, tak samo jak duchy czy wilkołaki. To mit, jakich pełno w tym obrzydliwym świecie. Naprawdę jesteś zabawna.
- Nie żartuję. - warknęłam rozjuszona.
- Czy ty przypadkiem nie spadłaś z tym schodów zanim Cię jeszcze złapałem?
- Ty dupku - podbiegłam do niego i złapałam za koszulę. Drwił sobie ze mnie, mogłam to wyczytać z jego twarzy. Ami wcale do śmiechu nie było. Nagle ogarnęła mną żądza krwi. Potężna, przerażająca. Myślałam, że lada moment wyciągnę swoją spluwę i roztrzaskam mu nią łeb, pozbywając się tego durnowatego uśmieszku. Jednak chwilę później się opanowałam i powoli zaczęłam zwalniać materiał jego koszuli spod moich zaciśniętych pięści... Nie wolno mi było. Nie mogłam zabijać ludzi, miałam ich chronić. Po drugie odgłos strzału rozniósłby się po całym domu - wtedy miałabym już przesrane.
- Sorka ale możesz już wyjść - jęknęłam, przechylając głowę w bok. Znowu to samo uczucie, ta nieograniczona i potworna chęć krwi. Bałam się, że któregoś dnia mogę już tego nie opanować a wtedy... klękajcie narody, bowiem to wasz koniec.
Westchnęłam a on kierując się w stronę okna, odwrócił się jeszcze raz do mnie.
- Lucy... dlaczego pytałaś?
- Bez powodu. Zapomnij o tym.
- Okej. To na razie! - rzucił, z chęcią wyskoczenia przez okno. Ostatnim krzykiem zmusiłam go by przez chwilę się wstrzymał. Co on chciał zeskoczyć z pierwszego piętra?! Nienormalny jakiś?
- Chyba nie będziesz skakał z okna jak małpa. Użyłbyś drzwi.
- Nie potrzebne, nic mi nie będzie.
- Natsu jeszcze jedno. Miej się na baczności.
- To groźba? - zaśmiał się.
- Nie, ostrzeżenie. - wymamrotałam a on w tej samej chwili wyskoczył. Podeszłam tylko do okna i ostrożnie je zamknęłam, zasłaniając okiennice śnieżno-białymi firankami.
Debil.

~*~

Cholera... jak on nie lubił gadać z wampirami z Kwatery. Nie dość, że dostał opieprz praktycznie za nic, to zaczęli mu wydawać rozkazy by uważał na siebie, jakby sam nie potrafił zadać o swoją skórę. Wyciągnął z paczki papierosa, po czym odpalił go od niebiesko-zółtego ognia zapalniczki. Po chwili szary dym wypełnił jego płuca, dając choć odrobinę rozluźnienia. Fakt, nie palił z uzależnienia - z przyzwyczajenia, jeszcze kiedy palił jako człowiek a potem okrutnie został przemieniony przez swego ojca Metallicanę.  Pamiętał ten dzień w każdym najdrobniejszym szczególe, nie był w stanie go zapomnieć. Tego dnia zostało odebrane mu całe jego człowieczeństwo. Listopad, 1863. Trwała okrutna wojna, podczas której ginęły setki tysięcy ludzi na jego oczach. Walczył na otwartym froncie, latając jak gówniarz ze strzelbą w dłoni. Nie chciał zabijać ale jeżeli miał zamiar przeżyć, musiał. Przeciwnik nie zawahałby się ani na chwilę, gdyby wymierzał w niego broń. On też nie mógł. Więc po prostu walczył i zabijał, przelewając morze krwi. Opalił fajkę i zaciągnął się słodkogorzkim dymem. Zakaszlał tylko trochę, więc sztachnął się jeszcze raz. Trzymając ją w ustach, strzelał gdzie popadnie i po prostu patrzył jak z jego ręki ludzie padali jeden po drugim. Odgłosy wystrzeliwanych naboi i co chwila wybuchających bomb raniły go bardziej, niż jakiekolwiek uderzenie. Pewnym krokiem przechodził obok dymiących wraków i osmolonych cegieł, które jako jedyne pozostały z budynków jakie niegdyś tam stały. Pod butami chrzęściło mu potłuczone szkło, wokół widział tylko powykręcany metal, kałuże szkarłatnej krwi i ruiny tego co kiedyś nazywane było miasteczkiem. I spopielone zwłoki tych, którzy próbowali walczyć o swoje. To była zaledwie chwila, sekunda, kiedy bez wahania strzelił. Tej chwili miał już nie zapomnieć do końca swego marnego żywota. Stał się potworem. Zabił ją. Ta świadomość zabolała go najbardziej. Opuścił broń i uklęknął nad jej martwym ciałem, błagając by wstała, by otworzyła oczy i zaczerpnęła tlenu w płuca. Złapał ją za ramiona i energicznie zaczął nią potrząsać. Żadnego skutku. W jego oczach pojawiły się pierwsze łzy, kiedy dostrzegł jej pozbawione blasku zielone tęczówki.
Rozległ się dźwięk strzału i nagle poczuł ostry, przeszywający ból w klatce piersiowej. Odruchowo, drżącymi dłońmi dotknął miejsca gdzie powinno znajdować się serce. Poczuł tylko, niewielkich rozmiarów dziurę i wypływającą z niej gęstą, czerwoną ciecz. Resztkami sił krzyknął, po czym padł na ziemię z głuchym hukiem. Leżąc na plecach, całe życie przeleciało mu przed oczami. Samotność, strach, cierpienie, desperacja, nienawiść i w końcu przyjemne ciepło oraz cząstka zainteresowanie. Przez całą swoją egzystencję na ziemi, nigdy nie doświadczył czym jest prawdziwa miłość oraz ciepło rodzinnego domu. Nie pamiętał rodziców, zginęli gdy był jeszcze niemowlakiem, nie posiadał też innych krewnych czy przyjaciół. Błąkał się opuszczony po świecie, nie widząc w tym żadnego celu. Aż spotkał Metallicanę, swego przybranego ojca, który przygarnął go do siebie i wychował jak swojego syna. Nauczył go wszystkiego co sam wiedział, choć gdy jako mały chłopiec się do niego przytulał, nigdy nie słyszał bicia jego serca czy nie poczuł ciepła jego ciała, co wydawało mu się dziwne ale nigdy się jakoś specjalnie nad tym nie zastanawiał. Zamknął powieki po czym uchylił je jeszcze na moment i spojrzał w bok, na tę małą kruchą istotkę, której tak okrutnie odebrał najcenniejszy dar jaki mogła mieć. Uśmiechnął się smutno pod nosem i powoli acz ostrożnie przejechał dłonią po jej chłodnym, bladym policzku. Nie miała nic wspólnego z tą wojną, nie była niczemu winna a i tak zginęła. Z jego ręki. Stracił pierwsze panowanie nad rękami i nogami, nie potrafił już nimi poruszać. Stracił je na zawsze. Wkrótce paraliż rozszedł się po całym ciele, uniemożliwiając mu jakikolwiek najmniejszy ruch, każda komórka jego na wpół martwego ciała odmawiała posłuszeństwa.
Przynajmniej zginie tuż obok dziewczynki, którą pozbawił życia, należało mu się. Dostrzegł jedynie czyjąś zamazaną męską postać przed oczami i nagle jego wargi mimowolnie drgnęły. Ich bezdźwięcznymi ruchami wyszeptał: ''Tato''.
- Gajeel, synu. Co oni Ci zrobili? - spojrzał na niego i widząc, że zamyka powieki potrząsnął nim z całych sił - Chcesz tu umrzeć, ćwoku?! Nie poddawaj się, jesteś przecież mym synem! Chcesz umrzeć? Jeżeli nie to mrugnij powiekami a sprawię, że przeżyjesz. Jest jeden haczyk. Staniesz się nieśmiertelny a co za tym idziesz doświadczysz bólu i cierpienia jakiego tylko nieśmiertelni mogą doświadczyć. Odrodzisz się już nie jako człowiek a potworna istota, pragnąca krwi i żyjąca w cieniu, budząca strach i niepewność. Chcesz tego, mój synu?
Mrugnął. Metallicana w mgnieniu oka pojawił się przy szyi Redfox'a i wpił się w jego tętnicę z niezwykłą zachłannością. Czuł jak uchodziło z niego życie, jego cała życiodajna krew jest wysysana do dna. Opuszczały go litry krwi a on z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej słaby. W końcu gdy Gajeel był już prawie martwy, jego ojciec odsunął się od niego i oblizał językiem swe kły, po czym wbił je w swój nadgarstek, powodując, iż ten zaczął intensywnie krwawić. Przystawił go do ust syna i cichym szepnięciem ''Pij'' dał mu znak, by wpił się w jego żyły. Pierwsze szkarłatne krople skapywały na jego zmysły smaku a on czując je na swoim podniebieniu, przyssał się do nadgarstka mężczyzny i pił tak długo, aż jego oczy nie nabrały złowrogiego blasku. I nagle padł martwy na ziemie, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Obudził się już nie jako człowiek. Stał się potworem łaknącym krwi. Stał się wampirem.
...
Potrząsnął głową kilka razy i rzucił żarzącego się jeszcze papierosa na ziemię, przygniatając go butem. Od tamtego momentu już nie zobaczył ojca. Wszelki słuch po nim zaginął. Westchnął.
Przez głowę przeleciały mu teraz słowa Chase'a, jednego z wampirów Kwatery. ''Musisz ostrzec Natsu. W Magnolii jest łowca i z tego co nam wiadomo to nie byle jaki. Nie znamy dokładnych szczegółów ale jeśli tylko się czegoś dowiemy to od razu Cię o tym zawiadomimy. Uważaj na siebie, wielką szkodą byłoby stracić tak dobrego agenta''. Pomijając wcześniejszy opieprz, jakoś tak to było. Czyli musiał wyjechać do Magnolii. Że też nikt z tej pieprzonej Kwatery nie mógł tego zrobić. Przeczesał palcami swe długie, hebanowe włosy i wyjął z kieszeni płaszcza kluczyki do czarnego range rovera. Podszedł do auta i z niezwykłą precyzją wsadził kluczyki do zamka, pomimo panujących tam wówczas ciemności. Otworzył drzwi i wkładając kluczyki do stacyjki, silnik samochodu zaczął pracować. Wyjechał nim z parkingu, pozostawiając wszystko daleko za sobą. Sięgnął do radia, naciskając przycisk i po chwili odetchnął z ulgą, widząc, że działa. Chwilę później w głośnikach samochodu popłynął dość lubiany przez niego kawałek Eminem'a. Kiwał głową rytmicznie w przód i w tył, podśpiewując sobie pod nosem słowa piosenki. Nagle rozległ się dźwięk jego komórki i przelotnie spojrzał na jej wyświetlacz. 
Chase.
Czego ten dupek mógł od niego jeszcze chcieć?!
Spiął się na samą myśl o tym ale odebrał.
- Słuchaj, jest sprawa, o której zapomniałem Ci wspomnieć.
- No nawijaj.
- Obawiam się, że będziesz musiał przez jakiś czas uczęszczać do Akademii, gdzie obecnie uczy się Natsu. Przykro mi stary - rozmówca roześmiał się - Już od jutra.
Gajeel słysząc słowa towarzysza, zapatrzył się na pobliskim zakręcie i odzyskując pełną świadomość, desperacko próbował skręcić w prawo, by choć na choć na chwilę odzyskać kontrolę nad samochodem. Poczuł jak całym autem trzęsie i obraca. Wpadł w poślizg.
Kurwa mać!
W ostatnim momencie udało mu się zahamować rovera, o mały włos nie wpadając do skalnej przepaści. Odetchnął z ulgą i z krzykiem zwrócił się do wampira po drugiej stronie słuchawki, który co chwila nawoływał nerwowo jego imię.
- Pojebało Cię, do cholery?! Wystarczy mi, że już muszę jechać do tamtej dziury a co dopiero tam zostać!
- Uspokój się, takie rozkazy. Nic Ci nie jest?
- Jeśli pytasz o samochód, to wszystko z nim w porządku
Kiedy wojownicy wrócili do omawiania operacji, poczuł pierwsze zwiastuny głodu zbierającego się w jego trzewiach. Zdołał jakoś stłumić pragnienie i skupił się na szczegółach planu zinfiltrowania terenu, względem Mrocznych. Mając informacje jakie zyskali dzięki ostatniej podróży Gray'a do Londynu, wiedzieli, że szykują zorganizowany napad ale problem w tym, że nie mieli pojęcia gdzie. Prawdopodobnie stary wampir zamieszkujący pobrzeża Magnolii mógł udzielić im kilku wskazówek i rozjaśnić im jakoś tą sprawę.
- Dobra, rozumiem. Tylko skoro ten idiota Natsu już stacjonuje na tym zadupiu, to do czego tam ja jestem potrzebny?
- Stary, on piąty raz chodzi do tego samego liceum. Już masz odpowiedź
Oboje się roześmiali i nagle połączenie się urwało. Z cichym westchnięciem wznowił podróż, w końcu mijając tabliczkę z napisem ''Witajcie w Magnolii''. To już tak dawno. Od tak dawna jest Nieśmiertelnym. Czasem to było już nawet uciążliwe. Nawet gdyby kilka minut temu spadł z tego urwiska, to to by go i tak nie zabiło. Wampira ogółem nie jest łatwo zabić. By to osiągnąć, trzeba spełnić kilka wymogów. Tu nie chodzi o te naciągane opowieści z bajek, że niby wystarczy dziabnąć go kołkiem w serce lub wyzbyć się go czosnkiem. Owszem, śmierdział ale czy każdy musi lubić jego zapach? Westchnął, kiedy okazało się, że pogrążony w swoim własnym świecie już tak naprawdę znajduje się tuż pod hotelem, w którym miał zamieszkać. Wyjął kluczyki ze stacyjki i oparł się plecami o fotel samochodu.
Nie żeby nie lubił szkoły czy nie był inteligentny, wręcz przeciwnie. Nie znosił miejsc gdzie znajdowało się mnóstwo ludzi. To w żadnym wypadku nie był jego świat. Każdy wokół martwił się tylko ocenami czy tym jak rodzice zareagują na złe stopnie, randkami, wyglądem... chciałby mieć takie problemy. Chciałby na powrót być człowiekiem i żyć razem z innymi w spokoju i szczęściu. Ludzie żyli tak beztrosko i żaden człowiek nawet nie miał pojęcia, że tuż obok na ulicy może pojawić się wampir a ten go nie rozpozna.
Przetarł twarz dłonią i głośno odchrząknął.
Nie miał sił by się tym teraz zadręczać.
Wszedł do ogromnego budynku poprzez obrotowe drzwi, które skrzypiały niemiłosiernie. Mijał nadąsanych, mężczyzn w garniturach w jednym ręku trzymających różnego koloru aktówki a drugim komórki do których wrzeszczeli coś w stylu ''Nic mnie to nie obchodzi, po prostu to załatw'', ''Faktury mają być załatwione do jutra czy ''Przekaż prezesowi, że nie mogę jutro się z nim spotkać, dziś nie dam rady''. Boże, jakie to było irytujące. Podszedł czym prędzej do recepcjonistki, która najwyraźniej czegoś szukając, latała w koło jak poparzona. Redfox przekręcił tylko oczami i głośno odchrząknął kilka razy aż w końcu kobieta zauważyła, że za ladą ktoś stoi.
- W czym mogę panu pomóc? - zapytała z uśmiechem, melodyjnym choć nieco zdyszanym głosem. Chłopak spojrzał na nią i zmierzył ją spojrzeniem od stóp go głów. Gdy zatrzymał się na jej klatce piersiowej, momentalnie jego policzki nabrały szkarłatnej barwy i wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem.
Jak można nosić coś tak skąpego? Nie ma to jak styl wśród kobiet XXI wieku, cycki na wierzchu, dupa na wierzchu i gitara.
Wstydu nie mają i tyle.
- Proszę pana? - pochyliła się nad czarnowłosym a jej okazały biust podskoczył wraz z nią, powodując, że Gajeel musiał się cofnąć co najmniej o kilka kroków w tył by nie oszaleć i nie wbić kłów w jej pulsującą radośnie tętnicę.
- Gajeel Redfox, mam tu zarezerwowany pokój - odparł szybko, odwracając twarz w innym kierunku.
- Ach tak, wczoraj zlecono rezerwację - mruknęła, powoli klikając kolejne literki na klawiaturze komputera - Apartament 205, zachodnie skrzydło, ósme piętro, proszę - uśmiechnęła się, kładąc srebrne, lśniące klucze na blat.
Jednym ruchem dłoni błyskawicznie zabrał migoczący przedmiot i z cichym westchnięciem skierował się do niewielkiej acz luksusowej windy, gdyż samo jej wnętrze pozwalało czuć się gościom niczym w pałacu.
A przecież to była zwykła winda.
Ludzie złoci...
Odpalił kolejną fajkę i zaciągnął się szarym dymem, który przyjemnie wypełnił jego płuca. Zaraz za sobą usłyszał podniesione, kobiece krzyki w stylu ''Halo, tu nie wolno palić''.
Uśmiechnął się zuchwale.
Gdy jasnowłosa kobieta miała właśnie wbiec za czarnowłosym do dźwigu, wtem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się tuż pod jej nosem.
A on roześmiany jak nigdy wypuścił z ust dym papierosowy, pokazując przy tym środkowy palec jasnowłosej przez małe okienko w drzwiach.
Pieprzyć to.
Zasady są po to by je łamać, prawda?
Nawet nie zauważył, kiedy winda zatrzymała się na ósmym piętrze. Powolnym krokiem wyszedł wprost ku ogromnemu korytarzowi, ozdobionymi przeróżnymi obrazami i szklanymi, wystawnymi kloszami lamp. Szkarłatne ściany w połowie przeplatające się z białymi paskami i krwisto czerwony dywan. Iście królewskie wydanie.
Nie podobało mu się?
Wręcz przeciwnie.
Po prostu to nie był jego świat. Nie był przyzwyczajony do takiego stylu życia, dlatego też, nie czuł się w tym miejscu za dobrze. Uważnie patrzył na pozłacane numerki pokoi, przywieszone na dębowych drzwiach.
202, 203, 204... 205, jego apartament.
Przekręcił zamek w drzwiach i wszedł do swojego dotychczasowego lokum, po czym się rozejrzał.
Jak na tak luksusowy hotel, pomieszczenie nie było niczym specjalnym.
Zwykłe łóżko w rogu tuż obok niewielkiego okna, szafa, półki, łazienka.
Od razu wszedł do łazienki by wziąć prysznic. Zamknął drzwi i zaczął po kolei ściągać z siebie warstwy ubrań. Gdy już był zupełnie nagi, przejechał dłonią po swoich potarganych włosach i wszedł do kabiny prysznicowej po czym odkręcił kurek od gorącej wody. Miał nadzieję, że przynajmniej ciepła woda, zmyje z niego cały brud i frustrację dzisiejszego dnia.

~*~

Siedziała w klasie jeszcze nim zabrzmiał dzwonek na pierwszą lekcję z książką w dłoni. Nie którzy także przebywali w klasie, inni dochodzili a jeszcze inni jak znając życie, nie mieli zamiaru się pojawić. Wesoły gwar, papierosowy dym i wszędzie porozrzucane kawałki stolików oraz krzeseł. Nie przeszkadzało jej to. Pochłonięta w opowieści nawet nie zauważyła nauczyciela wchodzącego do klasy. Odłożyła powieść na bok i starała się maksymalnie skupić na lekcji, jednak nie potrafiła. Czuła pewnego rodzaju niepokój wręcz nawet strach. Tylko czemu? Co takiego miało się stać, że nie dawało jej to spokoju?
Spojrzała w tył lecz nie zastała tam poszukiwanej osoby. Nie było jeszcze Lucy, co wydawało jej się wręcz absurdalnie dziwne - jej przyjaciółka wydawała się punktualną osobą. Może po prostu zaspała?
Natsu i Gray jak zwykle siedzieli w ostatnich ławkach i co chwila rzucali sobie jakieś obraźliwe przezwiska. Norma.
Nagle drzwi do klasy zaskrzypiały niemiłosiernie a do sali leniwym krokiem wszedł wysoki, ciemnowłosy chłopak, który posiadał na twarzy pełno kolczyków. Więcej żelastwa się tak nie dało?
Samo jego spojrzenie przyprawiało ją o ciarki, nie wspominając o całej jego osobie. Przerażał ją, czuła jak pożera ją wzrokiem. Mimo to, było w nim coś... innego, ciepłego. Dlaczego skoro tak się go bała, to miała przeczucie, że nie jest do końca złą osobą? Że tli się w nim iskierka dobra? Sama nie potrafiła tego logicznie wytłumaczyć ale każdą częścią ciała czuła, że powinna trzymać się od niego z daleka.
- O widzę, że już jesteś, moshi moshi - zasalutował nauczyciel historii, Sagittarius - Przedstaw się klasie.
- Jasne jasne - mruknął  czarnowłosy, drapiąc się w tył głowy z markotną miną - Jestem Gajeel Redfox, miło mi i takie tam...

Stał na środku klasy i przypatrywał się tej bandzie debili. Burdel na kółkach, pomyślał. Nagle popatrzył w bok i dostrzegł niską, niebieskowłosą dziewczynę, która siedziała spokojnie w ławce a gdy tylko dostrzegła jego spojrzenie zasłoniła twarz książką z ogromnym rumieńcem. Była całkiem inna niż reszta tej bandy. Cicha, spokojna, wyjątkowa na swój sposób. Jej ramiona dziwnie drżały jakby się czegoś bała. Jego, dla przykładu. Nie poczuł się tym jakoś urażony, był przyzwyczajony, że wzbudzał w ludziach strach. Na początku strasznie go to denerwowało ale z czasem przestawał zwracać na to uwagę. Bo po co? Nie mógł tego zwalczyć tego siłą. Westchnął cicho i popatrzył na nauczyciela, który najzwyczajniej w świecie zaczął znów prowadzić lekcję, choć jak widać, nikogo specjalnie nie obchodziło to co mówi.
- Gajeel, usiądź obok Levy, to przewodnicząca klasy, powinna Ci wszystko wytłumaczyć.
No pięknie, miał siedzieć obok osoby, która panicznie się go bała. Sam nie wiedział co miał zrobić, usiąść, nie usiąść... Nie chciał być tym cholernym dupkiem, przez którego miałaby się męczyć. Poza tym przypominała mu ją... dziewczynkę, którą tak okrutnie zamordował. Nie byłby w stanie długo wytrzymać w jej towarzystwie. W końcu potulnie zaczął zmierzać ku ławce, idąc powoli niczym na ścięcie. Każdy krok był dla niego coraz cięższy... Usiadł obok McGarden i podparł się łokciem o ławkę. Ale mimo to nie mógł oderwać od niej wzroku. Była taka podobna do tej małej, tak cholernie podobna. Nawet spojrzenie miały te same. Bolało go to, był to ból przewyższający nawet fizyczny. Mimo to obserwował ją uważnie, każde jej drgnięcie, ruch jej drobnego ciała. Dlaczego te uczucia sprzed wieków obudziły się w nim na nowo akurat teraz?

Nie miała pojęcia co robić. Była zdezorientowana... co powiedzieć... co zrobić... Wiedziała, że na nią patrzy, czuła to. Nawet przez chwilę na niego zerknęła ale szybko powróciła do książki. Jego spojrzenie... było inne niż na początku... wystarczyło jej by wiedziała, że... Patrzył na nią w taki sposób... Z takim cierpieniem, współczuciem a nawet troską. Napiętą atmosferę przerwał jego cichy głos, wypowiadający słowa dialogu z powieści czytanej przed chwilą. Zaraz, przecież jak on może... Odwróciła twarz w jego stronę i zauważyła jak chłopak uważnie czyta książkę, co chwila się przy niej uśmiechając czy dziwiąc.
Wkurzyła się nie na żarty.
- Oddaj mi ją - syknęła, wystawiając otwartą dłoń tuż przed jego nosem.
- Ale co? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
Podroczy się z nią chwilę. Być może w ten sposób...
- Nie czytaj dalej!
Jak na upartego postanowił zagłębić się w treść historii. Pochłaniał każdy wers z ogromnym przejęciem, choć niewiele z tego rozumiał. Po chwili jego twarz nabrała szkarłatnego koloru i z chytrym uśmieszkiem spojrzał na zawstydzoną Levy.
- To taka grzeczna dziewczynka, czyta takie niegrzeczne książki?
- No bo wiesz... Ten no... - zająknęła się, nerwowo spoglądając na swoje splecione dłonie. Nie wiedziała od czego zacząć - Nie twoja sprawa! - krzyknęła, siłą wyrywając czarnowłosemu przedmiot z dłoni.
- Gehee... No już, już, uspokój się. Nie moja wina, że gustujesz w takich świństewkach - zaśmiał się i spojrzał jej prosto w oczy. Już nie z niepokojem czy troską, z rozbawieniem. A ona z lekkim podenerwowaniem lecz gdzieś tam głęboko tlił się w niej uśmiech.
- To nie są świństewka - pouczyła go - To romantyczna opowieść o zakazanej miłości śmiertelnej kobiety i wampira, których los nie rozpieszcza. I chciałabym ją doczytać jeśli łaska.
- Jest tam dużo scen takich jak wcześniej? - zapytał z zainteresowaniem. Sam nie wiedział w którym momencie cały strach i niepewność rozpłynęły się jak z papierosa dym. Rozmawiali, tak po prostu. Może jednak pobyt tu nie będzie wcale taki zły. Może zdoła przetrwać jej podobieństwo do tamtej dziewczynki.
Chciałby, nawet bardzo.
- No skoro pytasz, to wiesz, TO jest tylko odzwierciedleniem miłości dwojga zakochanych w sobie ludzi, poza tym chyba w każdym romansie musi takowa czynność zaistnieć.
- Bla, bla bla... ty mówisz romans, ja słyszę pornol. - podsumował, rozsiadając się wygodniej. Matko, jakie te krzesło było niewygodne, nie dość, że było dla niego za małe to jeszcze oparcie wżynało mu się w plecy. Pomijając sprawę drewna, z uśmiechem na ustach przyglądał się oburzonej twarzy McGarden. Sam nie potrafił uwierzyć w to co właśnie przeleciało mu przez głowę ale wyglądała słodko, kiedy się złościła.
- Zboczeniec. - dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i z nadąsaną miną odwróciła się w inną stronę. Nie rozumiała tego ale już się go tak bardzo nie bała. Nawet zaczął ją trochę wkurzać, jednak mimo to cieszyła się, że Gajeel jest takim idiotą. Chyba to w nim polubiła. Prostacki, bezpośredni, arogancki... Cholera, chyba naprawdę zaczęła go za to lubić.
Wtem oboje usłyszeli donośny huk a zaraz za tym odgłosem, czyjeś delikatne acz pewne kroki. Do pomieszczenia weszła blondwłosa, zdyszana dziewczyna, tłumacząc się nauczycielowi, że autobus jej zwiał.
Rozejrzała się po klasie i znieruchomiała.
Co on tutaj... Jak... Dlaczego... Czy to w ogóle możliwe... Przecież on nie miał prawa tam być. Nie myślała, że któregoś dnia spotka go jeszcze po tamtym zdarzeniu. Jak mogła go nie wyczuć?
Zacisnęła pięści i z morderczym błyskiem w oku ruszyła z zamiarem zamordowania go.
Nie może pozwolić mu żyć.
Nie po tym, co się stało.
Nie po tym, kiedy się dowiedziała kim jest.
- Ty... - warknęli oboje naraz, jakby mieli zamiar skoczyć sobie do gardeł. Levy czując wyraźnie narastające napięcie, zadrżała. Co się dzieje? Przez jej umysł przeleciały tysiące myśli, które nie pozwoliły jej trzeźwo myśleć. Nie widziała jeszcze tak zdenerwowanej Lucy. Nie widziała jeszcze nikogo tak zdenerwowanego.
- Lu-chan? - jęknęła zaniepokojona niebieskowłosa, powoli wstając z miejsca - Co się stało?
Nie otrzymała odpowiedzi, której oczekiwała. Nikt nawet nie odezwał się słowem. Sytuacja stawała się powoli nie do zniesienia. Nie była w stanie tego wytrzymać aż nagle...

--------------------------------------------------------


Następnym razem:
Krew wróżek, Księga IV
Oczy przepełnione bólem i nienawiścią, dusza skąpana w mroku.
Światło, które miało rozbłysnąć blaskiem okazało się złudną nadzieją.
Życie nie ma żadnej wartości.
Nieustannie przelewające się mieszane uczucia.
Wspomnienia, które powoli zostaną rozmyte.

''Wewnętrzne uczucia''

You like it? Comment.

poniedziałek, 27 maja 2013

Księga II ''Pocałunek śmierci''

 Gonił swoją ofiarę. Czuł jej strach, desperację i gwałtowną chęć ratowania już swojego i tak przesądzonego żywota. Przedzierał się przez gęsty las z prędkością przewyższającą nawet lot najszybszego ptaka. Głód był zbyt silny, opętało go pragnienie krwi.
Noc. Gwiazdy. Księżyc.
I desperackie wrzaski zwierzęcia.
W końcu dogonił zdobycz. Unieruchomił i po chwili wbił kły w szyję stworzenia. Czuł jak życiodajna ciecz powoli wypełnia jego podniebienie i niweluje uczucie głodu. W tym samym momencie zimny dreszcz przeszedł przez jego ciało. Oderwał się od zwierzęcia i porzucił martwe ciało gdzieś pod drzewem.
I po prostu odszedł.
Wyszedł z gęsto zalesionego terenu i znalazł się na pustej, głuchej ulicy. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów, wyciągnął z niej jedną fajkę i odpalając srebrną zapalniczkę, wsadził papierosa do ust. Wciągnął szary dymek w płuca. I po chwili wypuścił zataczając mniejsze lub większe kółeczka.
Jak mu się cholernie nudziło... Szedł po ciemnych ulicach zupełnie bez celu. Nigdzie mu się specjalnie nie spieszyło. Co miał ciekawego do roboty? Wpatrywanie się w gwiazdy? Tandeta.
Kwatera też siedziała cicho... Cholera jasna!
Przecież zapomniał włączyć telefon. Idiota, mruknął sam do siebie.
Wyciągnął komórkę z kieszeni i nacisnął przycisk. Po chwili wyświetlacz zabłysnął i powoli pojawiało się logo marki telefonu. Przekręcił oczami. Nie można szybciej?
Gdy w końcu urządzenie się włączyło, szybko przejrzał nieodebrane połączenia. W mordę...
Nagle przedmiot zaczął wibrować a po okolicy rozbrzmiała rock'owa piosenka z lat osiemdziesiątych.
Spojrzał szybko na wyświetlacz.
Kurwa.
Odebrał.
- Gajeel? Gdzieś ty się szlajał, do kurwy nędzy?! Próbowaliśmy się do Ciebie dodzwonić od tygodnia. - rozmówca westchnął - Masz ty pojęcie jak żeśmy się martwili?
- Dobra, przecież nic się nie stało, jestem w jednym kawałku. Poza tym bateria mi padła.
- Niezła wymówka ale nie dam się nabrać. Musisz szybko wracać do Kwatery Głównej, mają dla Ciebie zadanie.
- Mówisz tak, jakbym nie miał nic lepszego do roboty. Ale niech Ci będzie. - przetarł twarz dłonią - Czego Kwatera może chcieć?
- Stary, nie mam pojęcia ale widocznie to coś pilnego, skoro zaczęli Cię ścigać.
- Jak trwoga, to do Boga. Dobra, przekaż im, że wstawię się jeszcze dziś.
- Jasne a i zapomniałbym, na miłość boską. Natsu Cię szuka.
- A ten dupek czego chce?!
- Nie wiem, ja w wasze sprawy się nie mieszam. Do usłyszenia.
- Czekaj, ej...
I nagle usłyszał ciche, przerywane sygnały w słuchawce. A to skurwiel, pomyślał. Czego ta różowa landryna mogłaby chcieć od niego? W tamtym momencie było to najmniej ważne. Musiał się przygotować do spotkania z Kwaterą.
Odpalił fajkę i trzymając ją w ustach, pobiegł w kierunku znanym tylko sobie.

~*~

Leżała na łóżku i czytała jedną ze swoich ulubionych książek. Zapalona lampka nocna rzucała nieco jasnego światła na powieść, dzięki czemu łatwiej się jej czytało. Jak ona chciałaby przeżyć takie przygody jak bohaterka książki... Zakazana miłość pomiędzy śmiertelną kobietą a bezwzględnym wampirem, który żywi się krwią i cierpieniem innych, jednak dla ukochanej postanawia się zmienić a gdy ich miłość wreszcie może zaistnieć, okrutny los chce ich rozdzielić. Ale wiedziała, że to nierealne. Choć bardzo tego pragnęła.
Mogłaby teraz siedzieć ze swoim wampirzym chłopakiem i całować się aż do czerwoności, wplatając palce w jego włosy i obdarzać się miłością tak wielką, że nic nie byłoby w stanie jej zniszczyć.
To absurd. Wampiry nie istnieją.
Są wymysłem ludzi.
Ale jednak...
Levy ogarnij się! Musisz przestać.
Odłożyła książkę na bok, złapała się za głowę i wymachiwała nogami, starając się odpędzić głupie myśli. Po chwili się uspokoiła i położyła dłoń na czole a jej niebieskie włosy porozchodziły się po poduszce.  Westchnęła.
Dopadły ją myśli. Czy złe czy dobre, nie miało to znaczenia. Jak ta Levy McGarden, mol książkowy, która uchodziła za klasowego kujona i najnudniejszą osobę w okolicy mogłaby przeżyć prawdziwy romans rodem z powieści romantycznej? Nie miała szans. Jednak marzenia nic nie kosztują, prawda?
Może powinna zadzwonić do Lucy? Może jednak to nie był dobry pomysł.
Po co miałaby zadręczać nowo poznaną dziewczynę swoimi irytującymi myślami. Po co?
Pewnie robiła coś o wiele ciekawszego.
W końcu zamknęła czekoladowe oczy. Miała nadzieję, że tam spotka ją coś niezwykłego i przestanie się tak zadręczać. Policzyła do dziesięciu. Na jedenastce zasnęła.

Siedziała na ławce w małym parku i czekała. Na co właściwie? Nie miała pojęcia. Ale czuła, że na coś ważnego. Na kogoś ważnego. Lekki wiaterek, rozwiewał jej długie, niebieskie włosy na wszystkie strony a ona korzystając z okazji, zaciągnęła się świeżym powietrzem, które przyjemnie wypełniło jej płuca. Uśmiechnęła się sama do siebie. Nagle ujrzała mężczyznę, wysokiego blondyna o niebieskich oczach i miłej twarzy. Usiadł obok niej i objął ramieniem. Pocałowała go na tyle namiętnie, na ile tylko potrafiła. I całowali się tak dobrą chwilę. Nagle chłopak zjechał niżej, do jej szyi, miejscu gdzie znajdowała się tętnica i ucałował. Mruknęła. I poczuła jak coś wbija się w najważniejszą żyłę. Czuła jak uchodzi z niej krew. Litry krwi. Jej oczy gwałtownie się poszerzyły. Co się dzieje? Wiedziała, że on zabiera z niej to co najważniejsze, życie. Czuła to całą sobą. Chciała krzyczeć. Rozpaczliwie błagając o pomoc. Ale nie była w stanie otworzyć ust. Więc miała zginąć. Zostać zabita w małym parku, nawet nie wiedząc czemu. Kątem oka, pozbawionego jakiegokolwiek wyrazu, dostrzegła cień. I poczuła, że blondyn odrywa się gwałtownie od jej szyi. Usłyszała wrzask i odgłos łamanych kości. Łza spłynęła po jej policzku. Czarnowłosy mężczyzna podszedł do niej i wziął w ramiona. Tak silne i tak ciepłe. Resztkami sił spojrzała na jego twarz. Czarne, rozczochrane włosy opadały mu na twarz, na której widniało pełno żelaznych kolczyków. I uśmiech. Ciepły, współczujący i pełen nadziei. Pocałował miejsce, które przed chwilą zostało pogryzione i polizał. Czuła jak rana się goi a krwawienie ustaje. Wtuliła się w jego tors. Było jej tak przyjemnie przy nim. Była bezpieczna.
- Już dobrze - pogłaskał ją po głowie - Już po wszystkim.
- Dziękuję - szepnęła ze łzami w oczach - Tak bardzo Ci dziękuję.
 Jedyne co zajęło jej myśli, to ciepło na ustach. I mrowienie, delikatne, przyjemne. Ciepło rozlało się po jej wnętrzu, sprawiając, że przestała myśleć o czymkolwiek innym. Pocałował ją. Ten jedyny. Najukochańszy. Tu i teraz. 
- Gehee - usłyszała jego uroczy śmiech, który sam nakłonił ja do uśmiechu.
- Levy, Levy, Levy... Levy!
Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą swoją mamę, która szarpiąc dziewczyną, starała się ją obudzić. Gdy dopięła swego, wyprostowała się i oznajmiła, że za pięć minut kolacja po czym wyszła. Niebieskowłosa najpierw nie zarejestrowała słów matki. Chwilę później dotarły one do niej niczym grom z jasnego nieba. Spontanicznie podniosła się i spojrzała na zegarek. Już ósma? Z cichym westchnięciem opadła z powrotem na łóżko.
Dotknęła swoich ust. Przywołała obrazy ze snu. I od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Wampiry, co?
Zaśmiała się. I nagle zacisnęła mocniej pięść przypominając sobie, jak obudziła ją jej mama. Dlaczego w takim momencie?! Zrobiła to specjalnie. Na pewno.
I z taką myślą zeszła na dół, trzaskając drzwiami od pokoju.

~*~

Natsu patrzył na to na wampira to na dziewczynę leżącą u jego stóp. Mroczny, przeleciało mu przez myśl. Widocznie szykował się do posiłku. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Żyła. Ledwo co.
Ruszył ostrożnie z chęcią zamordowania wampira. Uliczka biegnąca między dwoma budynkami z cegły w zapuszczonej części miasta była nieoświetlona. Czyli nikt nie będzie nic widział. Rozejrzał się tylko wokół.
I rzucił na przeciwnika. Cisnął pięścią w jego twarz, na co ten odleciał pięć metrów dalej uderzając o pobliską ścianę i tworząc w niej sporych rozmiarów wgniecenie. W okamgnieniu znalazł się przed wrogiem i wyjął pistolet z kabury, wymierzając spluwę prosto w głowę Mrocznego.
I bez skrupułów strzelił.
A bezwładne, zakrwawione ciało opadło z głuchym hukiem na ziemię.
 - Gdzie ja jestem? - usłyszał za sobą ciepły, kobiecy głos. 
Podszedł do niej i przykucnął.
- W starej części miasta. Nic Ci nie jest?
- Chyba nie... - dotknęła czoła i odgarnęła z niego włosy - Jak ja się tu znalazłam?
- Chciałbym o to samo zapytać. 
- A co się... Aaa! - krzyknęła, zatykając dłonią usta. Zobaczyła mężczyznę, całego ubrudzonego krwią i z przestrzeloną na wylot głową. Zadrżała i przeleciał ją zimny dreszcz. (dop. aut.: bez skojarzeń xD)
- C-co to jest? - wskazała palcem na zwłoki - Co tu się stało?
- Zostałaś zaatakowana przez przestępcę. Chciał Cię okraść i chyba domyślasz się co potem - skłamał.
- Więc, uratowałeś mnie? - w ciemności dostrzegł blask jej niebieskich oczu - Dziękuję Ci, naprawdę dziękuję.
Nagle rzuciła się na wybawcę i opatuliła ramionami. Trwali tak chwilę w dłuższym uścisku.
Chłopak spoważniał i odepchnął dziewczynę delikatnie od siebie.
- Nie ma za co. To ja idę - wstał i otrzepał tyłek - A ty nie chodź więcej sama po mieście i uważaj na siebie. Niebezpieczeństwo czyha wszędzie. Bóg wie, czy następnym razem ktoś Cię ocali.
- Czekaj! - złapała go za nadgarstek - Ja... zgubiłam się.
- Co? - spojrzał na nią jak na idiotkę.
- No po prostu. Pomożesz mi?
- J-jasne - wziął ją na plecy - Ale ani słowa nikomu o tym co tu zaszło.
- Oczywiście.
Ruszył się z miejsca z ciężarem na plecach. Cholera... Mroczni... Te dupki. Nigdy się nie nauczą, że nie powinni żywić się ludźmi. Ale jego myśli zajmowało co innego. 
Lucy.
Wyczuł jej zapach ale jej nie widział ani nie słyszał. Więc jak?
Czy to możliwe, że...
- Powiedz mi, masz siostrę?
- Dziwne pytanie ale mam. 
- Jak się nazywa?
- Czemu pytasz? - zdziwiła się.
- Bez powodu. 
- Właściwie to moja przyrodnia siostra, Lucy Heartfilia moja matka i jej...
- Dobra, wystarczy.
- Jakby co mam na imię Lisanna. Lisanna Strauss.

-----------------------------
The End.
Soł... Jest Gajeel, jest Levy, jest Natsu end ewribadi szud bi hepi.
Oprócz Lisanny - one jest zUa do potęgi.
Tak, nie przepadam za nią. Wręcz nienawidzę.
Pewnie teraz co niektórzy głowią się, że skoro tak jej nie trawię to czemu wstawiam ją do opowiadania. A bo dlatego, bo musi mi posłużyć aż do *spoiler* śmierci.
A teraz konkretnie :P
Niestety, żaden dziubek nie zgadł co dalej, ale, że jestem tak zacnie dobra to rozdział dedykowany każdemu fanowi GaLe i antyfanom NaLi :D

Czy tylko mi ten chapter wydaje się tak nudny i bezsensowny? ;o

Do następnego, mordeczki ;*
Bye. <3

sobota, 25 maja 2013

Księga I ''Patologia''


So... Hello everybody.
Rozdział jest jaki jest, ale ważne, że się pojawił, nie?
Myślałam, że wstawię go wczoraj ale wydarzyła się pewna sytuacja, która mi to uniemożliwiła...
Więc jeżeli kto wczoraj czekał na nową notkę, to bardzo mi przykro i mam nadzieję, że nie zawiodłam tej osoby. O ile taka by się znalazła. 
Nie rozwijając się, domyśla się ktoś, co stanie się dalej?
Ten człek, który zgadnie, dostanie dedyka w następnym rozdziale.
 Something else? No.
Bye ;*

- - - - - - - - - - - - - - - - - - -


 W pośpiechu zakładałam parę białych addidasów i chwyciłam do ręki plecak. Zaspałam i to w dodatku jeszcze pierwszego dnia szkoły, no super. Na pożegnanie uśmiechnęłam się jeszcze do ojca ale ten jak zwykle tego nie dostrzegł. Nie widział świata poza pieniędzmi i interesami. Paskudne. Mojej młodszej siostry nie było już w domu, pewnie wstała szybciej i wyszła. Tylko dlaczego mnie nie obudziła? Z cichym przekleństwem otworzyłam drzwi wyjściowe i wybiegłam na zewnątrz. Odkąd wprowadziliśmy się tu tydzień temu nie widziałam jeszcze by był tu choć jeden słoneczny dzień. Że też ten cholerny Zakon wysłał mnie w tak okropne miejsce. I nie wiedzieć czemu, nagle przypomniała mi się moja matka... Tęskniłam za nią. Jej nieobecność była jak ćmiący ząb. Czasem tęsknota słabła ale wiedziałam, że wróci i to wzmocniona. Nienawidziłam tamtego dnia, kiedy to moja mama zginęła i od tamtej pory znienawidziłam swego ojca i całą rodzinę. W gruncie rzeczy znienawidziłam świat. Upewniłam się jeszcze tylko czy aby na pewno zapięłam kaburę z pistoletem, która była przypięta do mojego prawego uda. Wszystko na miejscu. Założyłam kaptur i z głębokim wdechem pobiegłam w kierunku przystanku, który znajdował się niedaleko. Nim zdążyłam tam dobiec, byłam już przemoczona do suchej nitki. Gdy stanęłam pod niewielką budką przysłaniającą przystanek, ściągnęłam kaptur z głowy i gwałtownie wciągnęłam powietrze do płuc. Uwielbiałam je, świeże, marcowe deszczowe powietrze przemieszane ze słodkim zapachem wydobywającym się z pobliskiej piekarni. I chyba tylko to lubiłam w tym miasteczku. Wtedy jeszcze myślałam, że spóźnienie się do szkoły będzie moim jedynym problemem. Jakże się myliłam.

~*~

 Gdy tylko weszłam do budynku już zalała mnie fala dzikich okrzyków i wrzasków dobiegających z rozległych szkolnych korytarzy. Matko, jakie te dzieciaki były irytujące. Mimo, iż byli w tym samym wieku co ja, zastanawiałam się czy aby na pewno oni nie są upośledzeni. A może po prostu mieli głupotę w genach. Nie miałam pojęcia toteż nie za bardzo mnie to interesowało. Wyciągnęłam z kieszeni pogniecioną białą kartkę i wyczytałam z niej tyle, że teraz miałam mieć lekcje w sali 205 z niejakim panią Aries. A co to w ogóle za imię?! Przewróciłam oczami i biegiem skierowałam się na drugie piętro. Nieco zasapana chwyciłam za złotą klamkę i z przełkniętą śliną w gardle wparowałam do środka tylko po to, by zobaczyć rozwydrzone dzieciaki, które robiły co tylko żywnie im się podobało. Jeden rzucał samolocikami z papieru w jakąś dziewczynę, drugi siedział na stoliku z papierosem w ręku, którego dym nieprzyjemnie drażnił moje nozdrza, niektórzy bili się gdzieś tam w kącie a jeszcze inni rzucali po całej klasie czym tylko się dało. Nagle w moją stronę poszybowało krzesło, jednak gdyby nie moja szybka reakcja to uderzyło by we mnie, najpewniej pozostawiając po sobie solidnego guza. Czysta patologia, pomyślałam. Dopiero gdy zrobiłam parę kroków do przodu, ktoś z tłumu krzyknął coś w stylu: ''Ej, złamasy! Jakaś nowa!''. I w jednej chwili spojrzenia wszystkich wylądowały na mnie. Czułam się z tym trochę nieswojo, bo jak niby taka osoba jak ja, która nigdy nie uczęszczała do szkoły publicznej, ba, do żadnej szkoły, która woli siedzieć w cieniu i się ni wychylać może być w centrum uwagi? Poczułam jak pieką mnie policzki. Najchętniej w tamtym momencie uciekłabym gdzie pieprz rośnie ale świadomość zawalenia szkoły już w pierwszym dniu zatrzymywała mnie. Spojrzałam na wszystkich wokół i z cichym prychnięciem, usiadłam przy jeszcze całej i nietkniętej ławce. Nagle czyjaś ciepła, delikatna dłoń chwyciła mnie za ramię. W pierwszej chwili wzdrygnęłam się ale później zrobiłam markotną minę i z niesmakiem odwróciłam się do tyłu.
- Witaj! Jestem Levy McGarden, miło mi Cię poznać. - usłyszałam słowa wypowiadane z ust drobnej, niebieskowłosej dziewczyny, która wyciągnęła do mnie rękę, przyjaznym gestem.
- Lucy Heartphilia. Nie żeby coś ale ta klasa nie jest normalna, tylko popatrz. Jak w chlewie a ty tu sobie tak spokojnie czytasz książkę. Nie przeszkadza Ci ten hałas?
- Nie - uśmiechnęła się do mnie promiennie - Tak jest zabawniej. Ale mimo to, przepraszam Cię za nich, tu jest tak zawsze. Poza tym, normalność nudzi, czyż nie?
- Ciekawe masz podejście do tej klasy, o ile tak to można w ogóle nazwać. Co czytasz?
Pogrążone w rozmowie na temat książki, nawet nie zauważyłyśmy kiedy do pomieszczenia weszła nauczycielka. Ale to było mało istotne. Okazało się, że lubimy taki sam rodzaj literatury a w dodatku uwielbiamy tą samą powieść. Tak właśnie poznałam Levy, swoją pierwszą przyjaciółkę, choć wtedy wcale sobie nie zdawałam sobie z tego sprawy.
- Przepraszam za spóźnienie ale mieliśmy radę pedagogiczną i musiałam zostać chwilkę dłużej. Naprawdę przepraszam. - przed nami stanęła szczupła, młoda kobieta z rozpuszczonymi włosami podkręconymi na końcówkach i w białym fartuchu. No proszę, nawet nauczyciele byli tam dziwni. Położyła na stół sporych rozmiarów czarną, skórzaną teczkę, która po chwili cicho zastukała i otworzyła się. Nauczycielka wyjęła z niej dziennik i zaczęła wyczytywać powoli kolejne nazwiska a uczniowe odpowiadali 'Jestem...' jakby od niechcenia. Kiedy wyczytała moje imię poczułam się strasznie nieswojo. Tak strasznie dziwnie, jakby osamotniona. Do tej pory miałam tylko prywatne lekcje w domu, także nigdy nie chodziłam do szkoły. Ojciec zawsze troszczył się o ''dobrą opinię'' wśród zwykłych mieszkańców miasta.
Burak.
Na samo wspomnienie o nim chciało mi się rzygać.
Nagle spokojną lekcję w sali, przerwał donośny dźwięk trzaskanych drzwi a po chwili do klasy wszedł różowowłosy chłopak w znoszonych levinsach i pogniecionej, bawełnianej koszuli. W jednej trzymał małą, brązową teczkę, którą zarzucił za plecy a drugą wsadził do kieszeni spodni i jak gdyby nigdy nic przemierzał przez całą klasę, ignorując wszelkie zasady dobrego wychowania. Jakże ja nie potrafiłam z cierpieć takich dupków, którzy myśleli, że mogli wszystko i żadne reguły ich nie dotyczą. Gardziłam takimi. Starałam się go ignorować i słuchać nauczycielki prowadzącej zajęcia. Zadawałaby się jakby nie dostrzegać wyczynów chłopaka, widocznie była już do tego przyzwyczajona. Ta szkoła naprawdę musiała być jakaś patologiczna. Oparłam policzek na dłoni i z cichym westchnięciem zapisywałam wszystko to, co zostało wcześniej powiedziane. Nagle usłyszałam jak ktoś nade mną odchrząknął i poczułam, że mi się przypatruje. Uniosłam głowę do góry i zobaczyłam tego snoba, który patrzył na mnie z wrogością w oczach. Wpatrywałam się w nie niczym zahipnotyzowana. Było w nich coś innego, coś... nieludzkiego. Nie wiedziałam dokładnie co ale instynkt podpowiadał mi by się tego dowiedzieć.
- To moje miejsce - powiedział głosem, pełnym lodu - Spadaj.
- Co? Ktoś coś mówił? Bo wydawało mi się jakby mucha tędy przelatywała - odparłam zuchwale. W tle dało się usłyszeć ciche szepty i odgłosy, pełne uznania. Widocznie był to pewnego rodzaju klasowy bad boy a ja mu odpyskowałam. Nieźle, czyli pobyt tutaj wydawał się być ciekawszy z minuty na minutę.
- Słuchaj mała, nie mam zamiaru się z tobą bawić w te zasrane podchody, więc zjeżdżaj pókim miły.
- Nie. - powiedziałam stanowczo.
- Nie?
- A co głuchy jesteś? Czy może mówię niewyraźnie? Poszukaj sobie innego miejsca, chłopczyku. A teraz odwal się bo ja w przeciwieństwie do Ciebie mam zamiar się tu czegoś nauczyć.
- No no zapałko, ale Cię zgasiła, szacun dla niej - gdzieś całkiem z tyłu zaśmiał się pewien czarnowłosy chłopak z rękami opartymi o tył głowy. Był całkiem niczego sobie, dobrze zbudowany, kruczoczarne włosy i do tego miły uśmiech. Spodobał mi się? Może trochę. Tyle, że siedział praktycznie w samych gaciach, co wydawało mi się strasznie... dziwne? Tak to chyba byłoby najlepsze określenie.
- Zamknij ryj, zboczeńcu. I weź coś załóż na siebie to potem pogadamy - znów wsadził ręce w kieszenie i powolnym krokiem odchodził od mojego stolika. Nagle zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał na mnie. Tymi przerażającymi ale w pewnym sensie pociągającymi oczami - A z tobą jeszcze nie skończyłem.
- Phi. - prychnęłam i odwróciłam się w stronę Aries.
Idiota.

~*~

 Dźwięczny dzwonek brzmiał jak bicie mojego serca: niekończący się, porywający, wszechogarniający. Wibrował w mojej duszy zsynchronizowany z biciem serca. Odetchnęłam z ulgą, była to przerwa na lunch. Każdemu należał się odpoczynek, nawet mnie. Wyszłam z sali i od razu skierowałam się na dach budynku, by móc w spokoju zjeść swoje drugie śniadanie. Miałam nadzieję, że przynajmniej tam znajdę choć odrobinę ciszy. Rozejrzałam się. Ani żywej duszy.
 Usiadłam na kamiennej posadzce, zaraz obok barierki dzielącej dach budynku od ziemi leżącej dziesięć metrów niżej. Chłodny wiatr owiewał moją twarz, rozwiewając mi włosy na wszystkie strony. Błękitno-szare niebo, powoli przykrywało stado ciemnych chmur, co zapowiadało, że będzie burza. Więc czym prędzej położyłam przed sobą ciemno-fioletowy plecak, z małą maskotką smoka na zapięciu. Tak, lubiłam smoki. Nawet bardzo. Mama zawsze mi o nich opowiadała, jakie to są szlachetne, silne i piękne. Zresztą miała dość pokaźną kolekcję smoczych figurek i ogromnych plakatów z nimi związanych. Jeden z nich, najbardziej zapadł mi w pamięć. Czerwony, ryczący smok, z rozpostartymi ogromnymi skrzydłami i dumnie prężącym się ogonem. Jednak wydawał mi się smutny, nieszczęśliwy. Jego spojrzenie na to wskazywało. Był to też ulubiony smok mojej mamy, więc widocznie zaraziłam się od niej tą pasją. Zaraźliwe cholerstwo. Ale piękne.
 Otworzyłam małą kieszonkę, z której po chwili wyjęłam niewielkie pudełko z kanapkami w środku. Dlaczego nie znalazłam tam porządnego lunchu? Być może dlatego, że moja macocha ma dwie lewe rączki do gotowania, toteż jedynym co jej wychodziło, były kanapki. Zresztą nie tylko do gotowania. Była odwiecznym wrogiem porządków domowych, opiekowania się dziećmi i zakupów... Choć obskubywanie ojca z kasy najlepiej jej wychodziło. Wzięłam owe ''danie'' do ręki i z markotną miną zrobiłam gryza. I następnego. Byłam tak głodna, że zjadłam wszystko, co do okruszka. Schowałam pudełko i położyłam na ziemi. Niebo przykryte czarną pierzynką prezentowało się wprost cudownie. I do tego te orzeźwiające powietrze przed burzą... Tylko czekać, aż pojawią się pierwsze błyskawice, które raz po raz, przetną niebo na pół, tworząc niesamowitą mozaikę. Szczerzyłam się do siebie jak głupia, bo jedyne zjawisko, które wprost uwielbiałam zaraz miało się pokazać. Zamknęłam oczy. Nie z powodu zmęczenia czy strachu... Tak po prostu. I oddałam się w świat swoich własnych myśli.
 Nagle poczułam cień na swojej twarzy i czyiś oddech na szyi. Pierwszym co pomyślałam, to to, że mam zwidy lub tylko mi się zdaje. Ale gdy otworzyłam powieki i ujrzałam nad sobą na wpół nagiego mężczyznę, podniosłam się gwałtownie do góry, uderzając czołem o jego czoło. Chłopak w końcu usiadł i zaczął rozmasowywać obolałą część głowy, która teraz przybrała koloru czerwonego z powodu uderzenia.
- I na co Ci było zakradanie się tak od tyłu, idioto? - wydarłam się. Po chwili syknęłam z bólu. - Myślisz, że można tak w biały dzień ludzi nachodzić?! I co ty tu w ogóle robisz?
- To samo co ty, pani ''Mam cały świat w dupie'' - prychnął - Chciałem chwilę odpocząć.
Widziałam, jak wyciąga z torby paczkę fajek. Otworzył pudełko i chwycił do ust jednego białego papierosa.  Wcześniej skinął paczuszką w moją stronę ale stanowczo zaprzeczyłam. I odpalił w końcu fajkę od ognia zapalniczki.
- Skoro tu już jesteśmy we dwoje, to może porozmawiamy?
- Nie mamy o czym. Poza tym...
- Poza tym, co?
- Gdzieś zgubił ubrania? Oddałeś bezdomnym? - zaśmiałam się , patrząc na jego purpurową twarz. Na swój sposób ten zboczeniec był słodki.
- Ha-ha-ha ale to było zabawne - przekręcił oczami ale po chwili przybliżył się do mnie z głupkowatym uśmieszkiem - A może podobam Ci się tak, co?
- Chyba śnisz. - walnęłam go pięścią w twarz na tyle mocno, że odleciał co najmniej dwa metry w tył. Z krwotokiem z nosa.
Zboczeniec.
- Co myślisz o naszej klasie?
- Co myślę... po tym co zobaczyłam, czyli totalnej rozróbie, dzieciaków robiących co tylko żywnie im się podoba i nie znającym słowa  ''Pokora'' chamach, stwierdzam, że ta klasa to czysta patologia.
- Może i tak, ale jeszcze zmienisz zdanie. Sama się przekonasz.
Wstałam, otrzepując tyłek wzięłam do ręki plecak, zakładając go sobie na jedno ramię. Trochę mnie uwierało ale z uwagi na obecną sytuację, było mi to zupełnie obojętne. A on patrzył na mnie. Na każdy mój ruch, skinienie. Czułam się z tym trochę niekomfortowo, więc nie za bardzo wiedziałam co mam zrobić. Czyżbym uderzyła go za mocno?
- Już idziesz? Zdenerwowałaś się czymś? - przymrużył oczy i rozsiadł się wygodnie na ziemi.
- Nie, po prostu nie mam zamiaru zmoknąć i paradować nago po ulicy jak ty.
- Byłoby ciekawie - zaśmiał się szatańsko - Nie pogardziłbym takim widokiem.
- A weź ty się ugryź.
I jak na zawołanie, z nieba zaczęły skapywać pierwsze zimne krople a po tych następne, aż rozpadało się na dobre. Woda spływała z moich włosów w postaci małych kropelek, wyglądających jak kryształki a jasne kosmyki poprzyklejały mi się do szyi. Nie chciałam wspominać nawet o moim ubraniu, które zdążyło mi już przylec do ciała, uwydatniając dość ''obite'' kształty. I ujrzałam jasną błyskawicę przecinającą nieboskłon a potem usłyszałam pierwszy grzmot.
- Chodź. - pociągnął mnie za rękę i wprowadził do budynku szkoły, ciągle nie przestając się uśmiechać. Nawet nie chciałam się domyślać, co było tego powodem.

~*~

Natsu tymczasem obserwował całe zajście z ukrycia. Nie musiał nic mówić - irytację miał wypisaną na twarzy. Co ten dupek, do cholery, sobie wyobrażał? Był członkiem Czerwonych, mało tego jeszcze tych z Czystej Krwi, więc nie wypadało mu zachowywać się w ten sposób. Zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo a on zabawiał się z jakąś lalunią. I już nawet nie miało znaczenia to, że różowowłosy miał dziś małe spięcie z tą panienką, która była aż nazbyt arogancka i irytująca ale do tego ośmieszyła go przed wszystkimi. 
Na samą myśl o dzisiejszym wydarzeniu pięść sama mu się zaciskała.
Miała szczęście, że Dragneel nie miał w zwyczaju bić kobiet. W przeciwnym wypadku dawno leżałaby martwa.
- Co ty imbecylu najlepszego wyrabiasz... 

~*~

 Opanowanie głodu zajęło mu resztę wieczoru. Zabił kilka większych zwierząt i kilkanaście małych gryzoni ale krew to krew, nie mógł wybrzydzać, więc żywił się tym co miał pod ręką. Bycie jednym z Czerwonych było równoznaczne z porzuceniem krwi ludzkiej. Takie były zasady i ściśle musiał się ich trzymać.
 Krążył po głuchych uliczkach Magnolii, starając się nie popaść w skrajność. Jak co wieczór - wyruszał w poszukiwaniach jakichkolwiek informacji związanych z Mrocznymi lub Gajeel'em Redfox'em. Był pewny, że szykuje się coś większego jednak za nic nie potrafił znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
 Więc szedł. Samotny, rozbity, z tysiącami niepoukładanych myśli. Musiał coś przeoczyć... Na pewno.
Wyciągnął z kieszeni spodni komórkę i wpatrywał się uparcie w jej wyświetlacz. Dzwoń... No już... Nie rób sobie jaj. Przez cały dzień oczekiwał wiadomości z Kwatery Głównej. Musieli mieć dla niego jakąś misję.
Zaraz zadzwonią. Odbierze. I w podskokach wykona zlecone zadanie.
Już za chwilę... Jeszcze momencik...
Akurat teraz telefon musi siedzieć cicho, kiedy jemu tak cholernie się nudzi?!
Westchnął cicho i z pomrukiem niezadowolenia schował urządzenie do kieszeni. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał w górę. Spowity ciemnością nieboskłon, wypełniony był jasno święcącymi gwiazdami, które były bliżej albo dalej oddalone od siebie. A w centrum znajdował się księżyc.
Uśmiechnął się sam do siebie.
Przynajmniej niebo się nie zmieniało.
Zaciągnął się świeżym, marcowym powietrzem. Właściwie, to nie potrzebował tlenu do życia. Jego serce nie biło, więc nie potrzebowało tlenu. Z jego ciała bił chłód. Musiał pić krew. Wieczne życie. Skazany na wieczne potępienie. Co w tym niesamowitego? Jaką zabawą jest żyć w nieskończoność, w dodatku samemu?
 Nagle jego rozmyślania przerwał donośny odgłos strzału, który odbijał się echem po pustych uliczkach. Wzdrygnął się, bo chwilę później poczuł zapach krwi, na który od razu wysunęły mu się kły a źrenice zmniejszyły i nabrały odcieniu bursztynowego.
I pobiegł tam, gdzie wskazywały mu zmysły.
W tej samej chwili poczuł, że coś jest nie tak jak być powinno.
Ten zapach, wydawał mu się być aż nazbyt znajomy. Niemożliwe.
- LUCY! - wydarł się i znieruchomiał.
Nie takiego widoku się spodziewał.

You like it? Comment.

Wyżsi Rangą

Katalog FT

Land of Grafic